niedziela, 15 listopada 2015

Apology

Ayo~ Jak widzicie, od sierpnia wstawiam opowiadania co miesiąc. Postawiłam sobie pewien cel, toteż staram się do niego dotrzeć. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z regularności jaką udało mi się uzyskać ;) Tym razem napisałam coś trochę odbiegającego formą od pozostałych opowiadań. Natchnęła mnie piosenka iKON - Apology, z którą właśnie wrócili, toteż polecam włączyć ją przy czytaniu. Na chwilę obecną nie mam Wam nic więcej do przekazania, dlatego pozostaje mi, życzyć wszystkim miłego czytania. Enjoy!


Tytuł: Apology
Zespół: iKON
Paring: JunJin (Junhoe x Jinhwan)
Rodzaj: One-shot, slight-angst, songfic

~*~

Niebo.
Było zawsze w tym samym miejscu, w którym byłem z tobą. Wtedy nic więcej się nie liczyło. Ciepło twoich ramion, smak twoich ust, otaczający cię zapach. Nie mogłam znaleźć nic piękniejszego poza tym. Świat bez ciebie dla mnie nie istniał choćby w najmniejszym stopniu. Miałeś moje serce tylko dla siebie, oddałem ci je wraz z moją miłością, którą w tak okrutny sposób od siebie oddaliłeś i
Odszedłeś.
Sam nie wiem ile czasu siedziałem w zaciemnionym pokoju w naszym wspólnym łóżku. Wychodząc, tak naprawdę zabrałeś mnie ze sobą nawet o tym nie wiedząc. Całymi dniami zastanawiałem się, co takiego zrobiłem źle, że nie mogę już mieć cię przy sobie. Czym mogłem cię skrzywdzić najdroższy? Byłem pewien, że spakowałeś wszystkie swoje rzeczy, ale jednak coś zostało – biała koszula nosząca na sobie ślady ciebie. Przytuliłem ją do ciała myśląc o tobie, twoich dużych, delikatnych dłoniach na mojej bladej skórze. Nie powstrzymałem się od płaczu. Tracąc ciebie straciłem wszystko, ale mimo to…
Trwałem.
Żałosne resztki egzystencji tłoczące się we mnie z trudem wprawiały w ruch półmartwe, pęknięte serce. Tego wieczoru zasnąłem zmożony bólem, jaki sprawiło mi twoje zniknięcie. Obudziłem się w swoim sennym marzeniu obok ciebie. Leżeliśmy w płowym zbożu trzymając się za ręce i patrząc na siebie nawzajem. Zdawałeś mi się być nierealny, tak jak za każdym razem. Nigdy nie uważałem cię za postać z tego świata, szczególnie, gdy do moich uszu docierał twój głęboki, kojący duszę głos. Dotknąłem dłonią twojego ciepłego policzka, na co uśmiechnąłeś się smutno. Dlaczego?  Dlaczego nawet w moich snach musimy oboje cierpieć? Zacząłeś robić się przezroczysty, a niebo nad nami spowiły ciemnoszare chmury, spadł deszcz. Lodowate krople otuliły mnie chłodem gasząc ostatni płomień nadziei. Wykrzyczałem twoje imię w nicość. Nagle znalazłem się w zupełnie innym miejscu, choć ono też było pustkowiem. Wokół znajdowały się tylko ponure mogiły i krzyże, a na jednym z nich siedziałem ja. Dopiero po chwili dostrzegłem, że obejmuje twoje pozbawione życia ciało. Ten koszmar nie chciał dobiec końca, to było
Piekło.
Straciłem wiarę. Przecież już więcej cię nie zobaczę, nie istniejesz, nie ma cię, ponieważ mnie nie chciałeś. Łudziłem się, czasem jeszcze karmiąc się własnym kłamstwem, którego gorzkość przełykałem z dziwną przyjemnością. Tak przecież było lepiej – myśleć, że wrócisz. Żyłem jak cień pośród ludzkich istot, snułem się ulicami szukając cię w odbiciach mijanych witryn, okien, szyb samochodów. Tęskniłem, gdybyś tylko wiedział jak bardzo i oddałbym wszystko abyś
Wrócił.
Usłyszałem ciche brzęczenie dzwonka do drzwi. Kto może czegoś chcieć? Nawet nie ruszyłem się z miejsca, żeby otworzyć. Dźwięk nie chciał jednak ustać, więc w końcu zdecydowałem, że sprawdzę, kim jest przybysz. Niczego nie udało mi się zobaczyć przez wizjer. Niepewnie przekręciłem zamek, złapałem za klamkę. Do mojego mieszkania wpadła łuna białego światła z klatki schodowej. Zmrużyłem podrażnione oczy, ale nim przywykły do jasności ten ktoś wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. Przestraszyłem się, zimny pot spłynął mi po skroni.
-Przepraszam... – Serce niespokojnie zakołatało w mojej piersi – Przepraszam… - straciłem oddech.
Wizję zamazały mi łzy… Nie wiedziałem, co zrobić widząc jak klęczysz przede mną trzymając mnie za dłonie. Ucałowałeś ich wnętrze a potem przytuliłeś je do swoich nagrzanych policzków. Na podłodze leżał bukiet burgundowych róż owiniętych w celafon. Wyglądały tak przepięknie…
-J-J-Junhoe – zająknąłem się.
-Przepraszam, że cię opuściłem… Chciałbym do ciebie wrócić – ten głos, ten cudowny głos, który przyprawiał mnie o dreszcze – Przyjmiesz mnie z powrotem, Jinhwan? – Straciłem siły, upadłem tuż przed tobą, cały ból nagle zniknął.
-Tak, tak, po stokroć tak… - zapłakałem łapiąc się ciebie kurczowo, czując się wolnym. Teraz już nie mogłem pozwolić, abyś zniknął. Przytuliłeś mnie, a wtedy jak narkoman upoiłem się twoim zapachem – Kocham cię – wyszeptałem. Odsunęliśmy się od siebie na moment, który wykorzystałeś, aby złączyć nasze wargi w stęsknionym pocałunku. Kolejny był namiętny, pełen pasji i pożądania.
-Ja też cię kocham, uświadomiłem sobie, że jesteś dla mnie wszystkim, hyung…
Moją duszę ogarnął spokój, ciało oddało się w ręce kochanka. Wrócił każdy idealny moment, wspaniała chwila, nie mogłem uwierzyć w jego powrót nawet, gdy obudziłem się przy nim następnego ranka, w pościeli usłanej płatkami kwiatów.  Wraz z nim wróciło życie, wróciłem ja, wróciło
Niebo.

~*~

Co sądzisz?
Czekam na twój komentarz ;)

See you soon!

Bandur ;3

Junhoe i Jinhwan