piątek, 20 stycznia 2017

Black & White

Cześć! 
Dzisiaj witam na blogu nowy rok, który mam nadzieję będzie zdecydowanie lepszy od poprzedniego. Niestety w 2016 nie mogłam dla Was pisać wiele, było z tym mnóstwo problemów i eh, szkoda w ogóle gadać. Tak czy inaczej, co było, minęło i nie wracajmy do tego. Mam teraz więcej czasów, odświeżam sporo pomysłów, więc powinno być lepiej. Zanim umrzecie z nudów czytając wstęp, chcę Wam powiedzieć, że Kaisoo jest obecnie w toku produkcji, ale do końca stycznia się wyrobię! Obiecałam, dlatego być musi~ Zmianie uległ wygląda bloga! Może nie jest to jakaś ogromna przemiana, ale z pomocą Dooors jest on odświeżony <3 Pierwszym fikiem, który przywita 2017, będzie niedawno stworzone opowiadanie. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Pozostawcie po sobie komentarz lub reakcję po jego przeczytaniu. Dzięki! 
A teraz, zapraszam do czytania~ 




Tytuł: Black and White
Zespół: Seventeen
Paring: JiHan (Jisoo x Jeonghan)
Rodzaj: Fantasy, Oneshot, BL,Romance

~*~
 Biegnąc przed siebie nie zastanawiałem się nawet nad celem mojej podróży. Wiatr przyjemnie szumiał mi w uszach, oczy bacznie obserwowały szybko zmieniające się otoczenie. Światło latarki drgało niespokojnie przez kończącą się baterię i mój wysiłek fizyczny. Nie było nawet tak ciemno, jak mogłoby się wydawać. Księżyc był w pełni idealnie oświetlając swoich srebrnym blaskiem dużą polanę na skraju rzadkiego lasu. Poczułem zapach mokrej ziemi, kiedy moje buty zatapiały się w niestabilnym podłożu. Śliska trawa sprawiała, że kilka razy prawie się przewróciłem. Oddychałem dosyć spokojnie starając się brać jak najgłębsze wdechy. Przystanąłem na chwilę chcąc zorientować się, gdzie właściwie się znalazłem. Nagle w oddali zobaczyłem żółtą poświatę, która okalała koronę jednego z drzew. Zdecydowałem się tam udać. Zaśmiałem się pod nosem, bo to nie był pierwszy raz, kiedy nogi same poniosły mnie właśnie do niego. Przebywszy naprawdę spory odcinek drogi znów zrobiłem postój. Odpoczywałem tak chwilę nie chcąc tracić zbyt wiele czasu. Co prawda, noc była jeszcze młoda, ale dlaczego miałem ją marnować? Po kilku kolejnych minutach znalazłem się już pod rozłożystym klonem. Bez problemu dostałem się na spuszczoną drabinkę sznurową –zupełnie jakby na mnie czekała. Wspinałem się ostrożnie po drewnianych szczeblach, aż do włazu. Zapukałem kilka razy ze specjalnym odstępem, co stanowiło rodzaj sygnału. Klapa w podłodze została otwarta i szczupła dłoń zaprosiła mnie do środka. Podparłem się na rękach, aby wciągnąć nogi na górę. Rozejrzałem się szybko po niewielkim, zbudowanym z desek różnego rodzaj drewna, domku. Dziś panował w nim wyjątkowy porządek, czego zwykle nie można było o tym miejscu powiedzieć. Na pufie przystawionej do niewysokiego stolika ze szklanym blatem, siedział wysoki chłopak. Jego czarne włosy układały się delikatnie, a niesforny kosmyk założył sobie za ucho. Zarówno przystojna jak i odrobinę kobieca twarz wyrażała zadowolenie.  Wstał poprawiając ubranie. Uśmiechnął się do mnie ciepło, ale w jego oczach mogłem dostrzec złowrogie iskierki, które upewniły mnie w przekonaniu, że kiedy tylko mnie zobaczył w głowie już tworzył się jakiś przebiegły plan.
- Cześć – zbliżył się do mnie – Czułem, że dzisiaj też się tutaj pokażesz.                                                           
- Nie planowałem tego. Jak zwykle nieznana mi moc przyciągnęła mnie do ciebie – odparłem żartobliwie, łapiąc go za dłonie. 
- Twoje ciało lepiej od ciebie wie, czego akurat chcesz – jego głos brzmiał teraz kusząco –Kościelny chłopaczku – nie byłby sobą, gdyby nie wyśmiał mojej wiary. Byłbym w stanie uwierzyć, że jest demonem, jeśli tylko przyznałby się do swojej drugiej tożsamości.
- Nigdy nie zrozumiem, dlaczego nazywają cię Aniołem – zaśmiałem się podchodząc jeszcze bliżej. Teraz dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów.  Utkwiłem wzrok w jego ciemnych oczach dając się omamić spojrzeniu – Skoro jest to dalekie od prawdy.
- Trzeba umieć zachować pozory – westchnął – Całujesz, czy gadasz? – Zmarszczył na moment brwi, co moim zdaniem zupełnie nie grało z jego twarzą. Nie była stworzona do wyrażania takich emocji. Pochyliłem się, łącząc nasze wargi w delikatnym pocałunku. Oddał go bardzo chętnie, ale nie pozwoliłby trwał długo – Nie pamiętasz, czego cię uczyłem? – Złapał mnie za brodę – Dla mnie to za mało.
Pocałowałem go tak, jak tego chciał - namiętnie i przeciągle na koniec przygryzając jego miękkie usta.
- Widzisz? Jak chcesz to potrafisz. Nie wiem, dlaczego wciąż się tak ze mną bawisz. Nie jestem niewinną panienką – pokazał mi język, po czym się roześmiał – Usiądź, dam ci herbaty.
Rozsiadłem się wygodnie na prowizorycznej kanapie, na którą składały się duże poduszki, każda w innym kolorze, wzorze i strukturze. Obserwowałem jak odkręca czerwony, metalowy termos i nalewa mi do filiżanki gorącego napoju. Podał mi ją ostrożnie nie chcąc wylać zawartości – Bez prądu – rzucił nim zdążyłem na niego spojrzeć. Uśmiechnąłem się przyjaźnie. Upiłem odrobinę czując jak przyjemne ciepło rozgaszczało się właśnie w moim ciele. Chłopak usiadł obok mnie od razu obejmując ramieniem.
- Zdążyłem zatęsknić, wiesz? – Ucałował mój rumiany policzek – Nudzę się bez ciebie.
Parsknąłem śmiechem odstawiając naczynie na stolik przede mną.
- Nie kłam. Całe dnie włóczysz się z Sungcheol’em, a teraz mówisz takie rzeczy.
- To tylko mój kumpel, dobrze o tym wiesz – zrobił obrażoną minę, co tylko bardziej mnie rozbawiło. On naprawdę potrafił być równie nieprzewidywalny, co wybuch uśpionego od lat wulkanu.
- Czy ja powiedziałem cokolwiek, co ma związek z waszą relacją? – Westchnąłem – Tylko stwierdziłem fakty.
- Yah, ty naprawdę ani trochę nie rozumiesz! – Krzyknął.
- No właśnie nie za bardzo… - przyznałem otwarcie, sięgając po swoją herbatę, żeby znów się jej napić i pozwolić mu mówić.
- Ty jesteś dla mnie ważniejszy – miałem wrażenie, że jego spojrzenie chce przeszyć moją duszę, aby ją zbadać a potem bezczelnie pożreć.
- Cieszę się – specjalnie zachowałem spokój, żeby trochę się z nim podrażnić. Uśmiechnąłem się pod nosem, co nie umknęło jego uwadze. Posłałem mu całusa chcąc udawać, że jestem całkiem niewinny.
- Jak ludzie mogą mówić o tobie tak dobrze, gdy potrafisz być taki wredny? – Zdziwił się.
- „- Trzeba umieć zachować pozory” – zacytowałem jego dzisiejsze zdanie.
- Igrasz z niewłaściwą osobą – usta chłopaka wygięły się w złowieszczym uśmiechu – Wykorzystam wszystko, co mówiłeś przeciw tobie i przestaniesz być tak kochany przez ludzi wokoło.
- Wiem, że tego nie zrobisz Han – rzuciłem, zachowując stoicki spokój – Dobrze wiesz, że nikt ci nie uwierzy.
Wtedy najwidoczniej skończyły mu się argumenty, bo zabrał mi z rąk filiżankę, niedbale ją odstawiając. Ujął moją twarz w obie dłonie, po czym pocałował krótko, ale zachęcająco. Objąłem go w pasie jedną ręką, drugą układając mu na plecach. Oddawałem pocałunek z zaangażowaniem, nie zastanawiając się nad jego konsekwencjami. Poczułem jak robi mi się goręcej, a usta powoli stają się obolałe. Złapałem go za udo podciągając je nieco do góry, żeby zachęcić go do siedzenia mi na kolanach. Zrozumiał znaczenie tego gestu i rozsiadł się wygodnie na chwilę przerywając pieszczotę. Zaraz znów ją wznosił nie pozwalają nam przestać aż do krytycznego momentu, w którym mózg domagał się o dopływ tlenu. Wplotłem palce w jego włosy i odciągnąłem głowę kochanka na bok, żeby dostać się do jego szyi. Obcałowywałem ją z entuzjazmem, pozwalałem sobie ją lizać, a nawet kilka razy ugryźć. Zupełnie utonąłem w pożądaniu, chęci bycia blisko niego. Uwolniłem swoje ręce od innych zadań, żeby chwycić rogi jego czarnej koszulki i pociągnąć ją do góry eksponując bladą skórę. On zrobił to samo tyle, że z szelmowskim uśmiechem. Dopiero, kiedy pozbyliśmy się górnej części odzieży zauważyłem różnicę, która nieco mnie rozbawiła. Obaj mieliśmy wisiorki. Moją szyję zdobił prosty, srebrny krzyżyk, jego – pentagram rozmiaru dużej monety wykonany z różowego złota. Delikatny, ale i zły, zupełnie jak właściciel. Spojrzałem mu w oczy równocześnie dotykając jego rozgrzanego ciała. Błądziłem po nim dłońmi z zachwytem, starając się, aby odczuwał jak największą przyjemność. Wiedziałem, do czego prowadzi to wszystko, dlatego wstałem i podniosłem go do góry. Domek był większy niż mogłoby się wydawać. Poszedłem przed siebie do jego bardziej ustronnej części, gdzie królował całkiem spory materac – do tej pory zastanawiałem się jak go tutaj wciągnął – odpowiednio posłany i gotowy na naszą „zabawę”. Nad nim umiejscowione było jedno z okien, które obecnie zakrywała zasłona. Ścianę zdobiły małe lampki w kształcie kul, których klosze wyglądały jak zrobione z wełny. Roztaczały przyjemny, ciepły blask, wydawało się, że jest jeszcze bardziej przytulnie. Całując kochanka ułożyłem go na pościeli, na co on cicho syknął – naprawdę nie lubił zimna. Gwałtownie ściągnął mnie na dół tuląc do siebie i tym samym chcąc odzyskać utracone ciepło. Korzystając z okazji dobrałem się do jego spodni szybko się ich pozbywając. Brunet nie stawiał oporu, wręcz przeciwnie – z ochotą pozwalał mi na pozbawianie go ubrań. Wkrótce ja też już nie miałem na sobie niczego. Spragnieni czułości, a zarazem opętani pożądaniem pieściliśmy się coraz zachłanniej. Zmieniliśmy pozycje i teraz to ja leżałem na dole oddając się przyjemności. Pościel już dawno przestała być chłodna. Przybrała temperaturę oraz zapach naszych ciał dając bezpieczne schronienie dla gorących igraszek. Chociaż nie pierwszy raz się ze sobą kochaliśmy, każdy kolejny zdawał mi się być odmienny, o coś wzbogacony, bardziej odpowiadający naszym potrzebom i wymaganiom. Oddałem się kochankowi, który sprawił, że jedyne, co potrafiłem to jęczeć, krzyczeć lub wymawiać jego imię – w niektórych momentach nawet wszystko na raz. Spełnienie uwolniło mnie od każdej zbędnej myśli, odcięło od świata realnego zabierając gdzieś, gdzie tylko Jeonghan był w stanie mnie zabrać…
 Wyczerpani sapaliśmy chcąc złapać wystarczająco dużo powietrza. Po kilku kolejnych minutach przyciągnąłem go do siebie, a chłopak ułożył głowę na mojej piersi. Głaskałem go po plecach, ramieniu, policzku. Nie miałem pojęcia ile czasu minęło, od kiedy tu przyszedłem, ale na zewnątrz wciąż jeszcze panowały ciemności, co było dobrym znakiem. Pocałowaliśmy się jeszcze delikatnie kilka razy okazując tym samym wdzięczność za to, co nawzajem sobie daliśmy. Kołdra okrywała nas tylko do pasa, więcej nie było trzeba.
- Podobało ci się, Kochanie? – zapytał cicho przyglądając mi się.
- Tak. Było jeszcze przyjemniej niż ostatnio… - westchnąłem z rozmarzeniem, choć powinienem się był za siebie wstydzić, za to, co zrobiłem. Tak paskudny grzech jest wart surowej kary…, ale kto powiedział, że muszę się do niego przyznawać? Odkąd poznałem Jeonghana czułem, że coś się we mnie zmienia. Przestałem tak bardzo dbać o to, czy grzeszę czy też nie. Nadal jednak pragnąłem być sobą i robić wszystko jak zawsze. Miałem wrażenie, że kiedy przestałem tak się przejmować zyskałem nową perspektywę na rzeczywistość, która mnie otaczała oraz smak wolności, której nie ograniczały już tak mocno kościelne zasady.
- Biedny chłopiec, musiałem naprawdę cię wymęczyć – zaśmiał się złośliwie – Prześpij się trochę, obudzę cię zanim zacznie świtać. No chyba, że chcesz zostać tutaj do rana – pogłaskał mnie po klatce piersiowej w przyjemny sposób.
- Obudź mnie na tyle wcześnie, żebym mógł wrócić do siebie i nie dostać szlabanu - czułem jak moje powieki stają się cięższe.
- Dobranoc – ucałował mnie w policzek i zamknął oczy zapewne chcąc się zdrzemnąć. Mnie udało się zasnąć dość szybko, bez problemu. Sen był głęboki, relaksujący. Miałem nawet kilka sennych marzeń, które bardzo mi się podobały i wcale nie chciałem ich końca. Mogłem tak spać przytulając swojego ukochanego do końca świata, ale nagle usłyszałem zniewalający głos, którego nie mogłem pozbyć się z głowy. Wołał moje imię.
- Joshua~ Bezbronny uroczy synek pastora…
Gwałtownie otworzyłem oczy. W domku zrobiło się nieprzyjemnie ciemno, paliło się tylko kilka świec ustawionych niedaleko materaca, ale dawały więcej światła niż normalnie powinny. Na ścianę padał teraz ogromny cień. Obok mnie siedział Jeonghan, albo raczej ktoś łudząco podobny. Długie czarne włosy chłopaka dodawały mu uroku, ale i bardziej upodabniały do kobiety. Był równie blady, delikatny, kuszący. Zmarłem jednak, kiedy spojrzałem mu w twarz – brązowe tęczówki zmieniły kolor na krwisto czerwone, źrenice zwęziły się mocno. Nie potrafiłem choćby ruszyć palcem, kiedy się ku mnie pochylał.
- To wciąż ja, Skarbie – zamruczał zmysłowo przykładając mi dłoń do policzka. Przeszył mnie lodowaty dreszcz. Milczałem zaciskając wargi ze strachu.  Miałem nadzieję, że to tylko jeden z moich nielicznych koszmarów – Zanim zapytasz, to nie jest sen, Josh – zrobił krótką pauzę – Z początku planowałem, że pokażę ci się znacznie później, ale zacząłeś coś podejrzewać, zauważałeś w sobie zmiany. Choć mogę uznać, za sukces fakt, że uznałeś je za dobre – uśmiechnął się w przerażający sposób – Nie pojawiłem się w twoim życiu przypadkiem, wszystko było od dawna ukartowane. Miałem udawać człowieka, żeby się do ciebie zbliżyć i odebrać pastorowi jego ukochane dziecko. Zadziwiająco łatwo dałeś się wciągnąć w pułapkę, zadawało mi się to nawet śmieszne. Później jednak dotarło do mnie, że poczułeś więcej niż powinieneś. Musiałem zmienić swój plan, a potem przekonać do niego Pana, co wierz mi, nie było łatwe. Ciesz się, że się zgodził – złapał mnie za brodę pochylając się jeszcze niżej.
- Jesteś… demonem… - wyszeptałem drżąc ze strachu.
- Oczywiście – odparł nonszalancko – Takim, który cię uwiódł i sprowadził na złą drogę. Powiedz Joshua, jak się czułeś za każdym razem, kiedy ci to robiłem, ale szczerze.  Wyczuję, jeśli skłamiesz.
- …. – Wahałem się. Serce biło mi teraz niewiarygodnie szybko, jakby chciało wyskoczyć mi z piersi i uciec. Odczułem wstyd. Starałem się odwrócić wzrok, ale wtedy mnie pocałował - … przyjemnie – szepnąłem, kiedy przestał.
- Głośniej, chcę to usłyszeć – zasyczał nie mając cierpliwości.
- Przyjemnie – zapłakałem.
- Żałujesz, Hong Joshua?  - Ton jego głosu sprawiał, że pragnąłem mu ulec. Zdawało mi się jakby ktoś inny formułował za mnie zdania i wkładał mi je w usta, a potem sprawiał, iż wierzyłem, że są moje.
- Nie.
- Chciałbyś służyć naszemu Panu i spędzić ze mną całą wieczność, jaką mogę ci zaoferować? – Wiedziałem, że jest już za późno, że nie ma odwrotu – Mogę ci przysiąc, że będziemy razem – Moje myśli zlały się w jedną całość, nie rozróżniałem dobra od zła. Chciałem mieć tylko jego, kogoś, kto tak mnie do siebie przyciągał. Przestałem się bać.
- Chcę, Jeonghan – demon uśmiechnął się triumfalnie, po czym złapał mnie za dłoń. Przycisnął do jej wierzchu swój wisiorek z pentagramem. Skóra mnie zapiekła, ale co dziwne w przyjemny sposób. Krew zaczęła spływać z mistycznego symbolu.
- Będziemy razem już na zawsze. Ja i Ty, w moim podziemnym świecie. Będziesz służyć Najwyższemu Panu Ciemności i Grzechu. A to wszystko za cenę twojej duszy. Decydujesz się mi ją oddać? – Przystawił wisiorek do swojej dłoni.
- Tak – nie poznawałem dłużej swojego głosu. Wraz z moją odpowiedzią posłaniec Podziemia zrobił sobie takie samo znamię paktu. Oba zapłonęły czarnym płomieniem i zniknęły. Chłopak pocałował mnie z uczuciem, a ja czułem, że coś opuszcza moje ciało, że robię się słabszy. Jego język pieścił moje podniebienie w cudowny sposób. Zamknąłem oczy znów usypiając.
.
.
Zbudziłem się ponownie czując jak głowa pulsuje mi z bólu, nie pamiętałem, co działo się zanim zasnęliśmy. Straciłem orientację przez chwilę nie wiedząc gdzie jestem. W końcu jednak zerkając na drewnianą ścianę bez problemu sobie przypomniałem. Musiałem się pospieszyć. Starając się nie zbudzić Jeonghana sięgnąłem po swoje zmiętolone spodnie wyjmując z kieszeni zawiniątko. Odpakowałem niewielki przedmiot pewnie biorąc go w dłoń. Zadrżałem. Coś przez cały ten czas powstrzymywało mnie przed tym by to zrobić. Wziąłem głęboki wdech i przyłożyłem przedmiot do jego ciepłej skóry. Natychmiast zaczęła skwierczeć, robić się czerwona. Chłopak obudził się krzycząc z bólu, bo zadawałem mu teraz okrutne tortury.
- JOSHUA! – Po jego twarzy zaczęły spływać łzy – NIE! NIE! – Sam poczułem, że moje policzki robią się mokre – TO BOLI! – Musiałem, po prostu musiałem.  Zacząłem cicho odmawiać modlitwę, a chłopak wrzeszczał niemiłosiernie – PRZESTAŃ BŁAGAM! – Odciągnął od siebie moją dłoń, z której wypadł mi krzyż, bo mocno ścisnął mnie za nadgarstek. Płakał rzewnie – K-Kocham cię… - wtulił się we mnie dalej roniąc łzy. Serce mi pękało - Nie rób mi tego…. Nie rób, jeśli czujesz to samo…. – Zwątpiłem. Dostałem wyraźne polecenie od Świetlistej Rady. Miałem go unieszkodliwić za wszelką cenę. Tak naprawdę nie wolno mi było odczuwać miłości wobec niego, nie mógł mi się podobać. A jednak…. Byliśmy z dwóch różnych światów, oboje udając tych, którymi w rzeczywistości wcale nie byliśmy. Paradoksalnie tylko tutaj, na Ziemi mogliśmy być wolni. Od kiedy dotarło do mnie, co naprawdę połączyło mnie i Jeonghana chciałem to wszystko rzucić, powiedzieć, że nie wykonam zadania, a potem za to odpokutować. Ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą, aureola nade mną zrobiła się ciężka, wręcz przygniatała mnie swoją wagą. Nagle luka w mojej pamięci się wypełniła, przypomniałem sobie każdy najdrobniejszy szczegół…
- Zabrałeś ją! – Wrzasnąłem nie wiedząc czy to ze strachu, smutku czy złości.
- Chciałem… chciałem nam tylko pomóc…. – Wychrypiał.
- Pomóc?! Zmieniając mnie w demona?! – Jęknąłem, kiedy mój anielski artefakt znalazł się zbyt nisko. Jeonghan w jedynym momencie zapomniał o krwawiącej ranie na ramieniu wbrew wszystkiemu łapiąc w dłonie emanującą światłem obręcz. Warknął, kiedy jego dłonie spłynęły krwią, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Pogodziłem się z tym, co ma nadejść. Usłyszałem wyraźny trzask… Han ją złamał. Szklane odłamki ubrudzone czerwoną substancją opadły na materac.
- Nie Josh… - powiedział oddychając szybko – W upadłego anioła…. -
Ukryłem twarz w dłoniach chcąc zebrać myśli.
- A teraz jesteś po wieki mój i nic tego nie zmieni – zaśmiał się lodowato. Popatrzyłem na niego widząc, że rana, którą mu zrobiłem już się zagoiła, a jedynym efektem ubocznym było zmęczenie na jego twarzy – Oddałeś mi się, nie złamiesz paktu, jaki zawarliśmy – ucałował mnie w czoło, po czym wyszeptał nieznane mi słowa. Straciłem przytomność, ale wciąż słyszałem, co do mnie mówił – Pozwól sobie narodzić się na nowo~
.
.
Przyjrzałem się sobie w lustrze zawieszonym nad umywalką. Niewiele się zmieniło, ale mogłem przyznać, że podobałem się sobie bardziej. To byłem inny ja. Moje rysy twarzy zyskały na przyciągającej wzrok ostrości. Włosy z brązowych zmieniły się w rude o ciepłym, delikatnym odcieniu i zamiast na płasko były postawione do góry. Tylko oczy pozostały bez zmian. Uśmiechnąłem się do mojego odbicia.
- Witaj Jisoo – powiedział za mnie głos kogoś, kogo za chwilę ujrzałem za sobą – Mój Najdroższy~
Odwracając się do Jeonghana połączyłem nasze usta w gorącym pocałunku piekielnych kochanków…
~*~


Podobało się?
Czekam na Wasze komentarze <3

Do przeczytania,

Bandur ;3