piątek, 27 grudnia 2013

Sleepless Nights

Witajcie kochane Mordeczki~ Wiem,że większość z was niecierpliwie wyczekuje kolejnego rozdziału  Kaisoo, ale żeby wam się nie nudziło wstawiam dla was mój najnowszy fik. Dziękuję was za wszystkie głosy, które do tej pory oddaliście w ankiecie i zapraszam do głosowania tych, którzy jeszcze tego nie uczynili. Ankiety po ich wygaśnięciu przeanalizuję i przemyślę jakby wam tu uprzyjemnić czas. Jednak tym czasem zapraszam was do przeczytania i skomentowania "Sleepless Nights" z moim ulubiony paringiem~

Untitled

Sleepless Nights
Helplessness.  
Przekręciłem się na drugi bok ciężko wzdychając. Skopałem kołdrę aż do kostek pozostawiając ją zwinięta i zmiętoloną w nogach łóżka. Poduszki leżały w zupełnie przypadkowych miejscach. Prześcieradło otulało mój nagi tors na tyle na ile potrafiło. Gdzieś obok mnie musiał leżeć termofor, który już dawno przestał być ciepły. Na parapecie rzędami stały pozapalane świece, z radia sączyła się delikatna, relaksująca muzyka. Podłoga była usłana gazetami oraz książkami, wśród, których był też laptop i mój telefon. Miejsca na obu nocnych szafkach zajmowały kubki po herbacie. Nie dwa czy trzy, było ich tam znacznie więcej. Sypialnia, a po środku niej Ja. Zmęczony psychicznie i fizycznie, który już sam nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Desperacko pragnąłem zasnąć albo, chociaż na dłużej niż kilka minut zdrzemnąć się. Bezsenność jest gorsza niż depresja, gorsza niż grypa czy uniemożliwiający spokojne oddychanie katar. Brak snu to kara, zmora, najgorsze, co może się przytrafić. Przestajesz normalnie funkcjonować, ciągle coś gubisz, odkładasz na złe miejsce, a potem znajdujesz szczoteczkę do zębów wśród sztućców w szufladzie. Próbujesz wszystkiego - ciepłych kąpieli, ziołowych herbat, spania z termofonem, przestawiania łóżka. Wkrótce popadasz w obłęd, kolejne godziny bez snu zmieniają cię w wariata. Nie masz siły na nic, na jedzenie, na pracę, na wychodzenie z przyjaciółmi. Kiedy przychodzi czas na sen wiesz, że czekają cię kolejne całonocne tortury. Choćbym nie wiem jak się wiercił, ile układał poduszki, ile otulał kołdrą to nie mogłem zmrużyć oka. To zaczęło się kilka miesięcy temu, kiedy wyjechał zostawiając mnie samego. Nie mogłem go zatrzymać, przecież nie zabronię mu kształcenia się, poznawania nowych rzeczy. Skąd jednak mogłem wiedzieć, że sprawy przybiorą taki obrót?
Bed.
Nienawidziłem go z całego serca. Kojarzyło mi się teraz wyłącznie z czymś nieprzyjemnym. Wcześniej gdybym tylko mógł najchętniej bym z niego nie wychodził. Było miejscem pełnym ciepła, miłości a nawet rozkoszy. Teraz spędzałem w nim długie, bolesne i samotne godziny. Z każdym dniem stawało się zimniejsze, bardziej puste. Czułem się w nim niekomfortowo, tak jakbym miał sypiać w nim, bo ktoś tak chciał. Leżałem początkowo tylko gapiąc się w sufit, potem jednak było tylko gorzej, a ja stawałem się coraz bardziej bezsilny. Chciałem tylko odpocząć, na chwilę oderwać myśli, oczyścić umył. Nic z tego. Na początku myślałem, że to z samotności, potem zwalałem sprawę na stresy w pracy. Wymówki i usprawiedliwienia niestety coraz szybciej się kończyły, a ja nadal nie spałem.
Tea.
Potwornie mi zbrzydła przez ten czas. Każdy kolejny łyk utwierdzał mnie w przekonaniu, że jej nie cierpię. Przez ostatnie cztery miesiące wypiłem jej już zbyt dużo. Często robiłem to na siłę, bo w miarę pomagało. Koiła, chociaż częściowo, więc mimo tego jak wielki wstręt we mnie budziła wypijałem kolejne kubki. Miętowa, ziołowa, gorzka, słodzona, czarna, zielona. Każda była tak samo paskudna. Z przemęczenia coraz częściej tłukłem kubki, więc kupowałem nowe. Przynajmniej one były ładne i cieszył oczy. Na szczęście nie rozbiłem żadnego z moich czy jego ulubionych. Piętrzyły się teraz w sypialni, bo to tam najczęściej je porzucałem by pod koniec tygodnia umyć ich tyle, że zajmowały cały zlewozmywak.
Bedding.
Nie wiem, co on z nią robił, ale wtedy była miękka, pachnąca i jakaś taka inna. Kiedy natomiast to ja ją prałem to przestawała mieć swój urok. Zapach nie był ten sam, a jeżeli już okazywał się zbliżony szybko się ulatniał. Później odkryłem, co tak naprawdę sprawiało, że jej zapach był taki przyjemny.  Woń jego ciepłego ciała, którym nasiąkała pościel. Chociaż może wydawać się to chore, przyznam się, że wyciągałem z szafy jego ubrania i tuliłem się do nich wyobrażając sobie, że jest obok.
Mirror.
Każdego ranka przypominało mi o tym, jak okropnie wyglądam po wielu dniach bez snu. Ludzie na ulicy patrzyli na mnie tak, jakby zobaczyli ducha. Niestety musiałem przyznać im rację. Od ostatniego czasu bardzo zbladłem, a oczy miałem podkrążone do tego stopnia, że powoli zacząłem przypominać misia pandę. Efekt był dopełniany przez moje ufarbowane na biało włosy. Zjawa, jak malowana - tak widziałem się każdego ranka w tym upiornym „urządzeniu” nazywanym łazienkowym lustrem.
Reading.
Próbowałem naprawdę wszystkiego by móc zasnąć, a jednym ze sposobów była lektura. Przed snem czytałem gazetę albo książkę jednak na tyle nudną, żeby moje oczy jedynie się zmęczyły, w rezultacie, czego miałem łatwiej zasnąć. Ten sposób okazał się jednak być fiaskiem, więc wszystkie te „sposoby” leżały na podłodze, bo nie miałem siły ani tym bardziej ochoty, żeby je pozbierać.
The Gloomy Clock.
Czas bez niego był niczym, dłużył się niemiłosiernie. Czasami, kiedy naprawdę miałem problem ze snem, on sprawiał, że i tak usypiałem wtulony w niego. Pierwszy miesiąc jeszcze jakoś zniosłem, ale teraz kończył się czwarty, a ja byłem na skraju wyczerpania… Potrzebowałem go. Bez niego nic nie miało sensu, a pojęcie „sen” przestało dla mnie praktycznie zupełnie istnieć.
Innocent Lair.
Minęła kolejna noc, a kiedy pierwsze promienie słońca wkradały się do pokoju poczułem, że przeszedł mnie dreszcz. No tak, przecież okrywało mnie tylko prześcieradło. Zakryłem twarz dłońmi i przetarłem moje zmęczone oczy. Miałem dzisiaj wolne, jak od tygodnia zresztą. Wziąłem sobie chorobowe, bo już nie dawałem rady pracować. Oczywiście nic mu o tym nie wspomniałem, wolałem, żeby nie wiedział. Usiadłem na łóżku i poczułem, że chyba zaraz upadnę. Po chwili dziwne uczucie minęło i zawinięty w prześcieradło poszedłem do kuchni, żeby zrobić sobie kawy. Przestała mi w zasadzie pomagać, bo byłem zbyt wyczerpany, żeby móc pić mocne ekspresoo. Nalałem wody do czajnika, po czym postawiłem go na grzałce, wcisnąłem przycisk. Czułem się jak jakiś biblijny męczennik. Odsunąłem sobie krzesło, po czym opadłem na nie zmęczony. Odchyliłem głowę do tyłu, zacząłem głęboko oddychać. Strasznie zaburczało mi w brzuchu, ale tak bardzo nie chciało mi się nic robić. Przygotowałem sobie kawę, do której wlałem mleka. Proporcje jednak były zaburzone, bo białej cieczy było znacznie więcej niż czarnej. Można powiedzieć, że zrobiłem sobie mleko z kawą. Głód znów dał mi o sobie znać, więc zacząłem przeszukiwać chlebak w poszukiwaniu względnie świeżego pieczywa. Udało mi się znaleźć dwa wczorajsze rogaliki, dobre i to. Zaopatrzony w zestaw śniadaniowy poszedłem do salonu, żeby skonsumować te „pyszności” przed telewizorem. Żaden program nie oferował niczego interesującego.  Zerknąłem na kalendarz wiszący na ścianie, bo może zaznaczyłem w nim sobie jakiś ciekawy program, który miał zostać wyemitowany później. I wtedy dostrzegłem przyozdobiony serduszkami dzień dwudziesty drugi listopada. Moje oczy momentalnie szerzej się otworzyły. On dzisiaj wraca, moje kochanie znowu ze mną będzie! Aż nie mogłem w to uwierzyć. Czym prędzej poszedłem wziąć prysznic i ubrać się, bo przecież nie będę tak paradował w pościeli. Mieszkanie było w opłakanym stanie, więc czym prędzej zabrałem się za jego sprzątanie. Informacja o tym, że dzisiaj skończą się moje samotne, nocne męczarnie dała mi lepszego kopa niż ta poranna „kawa”. Kiedy doprowadziłem do porządku już każdy kąt w domu, to opadłem na świeżo zaścielone łóżko uśmiechnięty od ucha do ucha. Wtedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu tradycyjnie pojawiło się jego zdjęcie, natychmiast odebrałem. Im dłużej on mówił, tym bardziej mój uśmiech malał. Zadzwonił, żeby mi powiedzieć, że dzisiaj nie wraca, że zobaczymy się za tydzień. ZA TYDZIEŃ! Wszystkie kotłujące się we mnie emocje eksplodowały i kiedy tylko się rozłączył, rozpłakałem się. Płacz nigdy nie przychodził mi szczególnie łatwo, jednak brak snu, zmęczenie i tęsknota za jego bliskością sprawiły, że nie mogłem znieść tej informacji. Tak się cieszyłem, że w końcu będziemy znowu razem, a tu taka okropna niespodzianka. Poczułem się jeszcze bardziej zdołowany niż zazwyczaj. Na resztę dnia zaległem na tym nieszczęsnym łóżku ciągle płacząc.
„The Only Medicine Is You”
Wieczorem mój smutek tylko się nasilił. Postanowiłem sięgnąć po najgorsze możliwe w tej sytuacji rozwiązanie - po alkohol. Złudne jednak były moje nadzieje, co do niego. Już po pierwszym łyku wina poczułem się niesamowicie senny, więc odstawiłem lampkę na stolik. Zmęczenie dało mi się potwornie we znaki, nie mogłem się nawet upić. Skuliłem się na sofie, czułem jak łzy same płyną mi po policzkach. To było okropne, nie potrafiłem nad tym zapanować. To ogarniało mnie coraz bardziej i bardziej. Stało się coś, czego się nie spodziewałem. Zacząłem najnormalniej w świecie usypiać. Uśmiechnąłem się sam do siebie, zacząłem szeptać, że w końcu uda mi się zasnąć, że będzie mi dobrze. Po kilku chwilach miałem już przed oczami tylko ciemność.

Obudziło mnie ciepło, naprawdę przyjemne ciepło, którego tak mi brakowało. Czyjaś delikatna, nagrzana dłoń głaskała mnie po włosach. Poczułem jak czyjeś wargi składają na moim czole pocałunek. Zaraz… One nie były po prostu czyjeś, one były… jego. Czy to sen? Jeżeli tak, to nie chciałem się z niego już nigdy więcej budzić.  ~Słodki~ - usłyszałem te słowa tuż przy swoim uchu. Zaryzykowałem, otworzyłem oczy. Łzy znów cisnęły mi się do oczu, jedynym słowem, jakie pragnąłem wypowiedzieć było jego imię - K-Kibummie... - wyszeptałem, zanim zalałem się łzami. On nic nie odpowiedział, tylko wyciągnął do mnie ręce. Tak bardzo tego pragnąłem, żeby znowu poczuć się szczęśliwym. Kibum objął mnie, przytulił do siebie. Nie wiem skąd wiązł na to wystarczająco siły, ale zaciągnął mnie takiego rozklejonego do sypialni. Poczułem jak moje plecy stykają się z chłodną pościelą, a klatkę piersiową i brzuch ogrzewa on. Przylgnął do mnie całym sobą, jak mały chłopiec, który czuje się bezpiecznie tylko w ramionach mamy. Kiedy już minęło trochę czasu, zmieniliśmy pozycję i teraz oboje leżeliśmy twarzami do siebie. Bummie nie przestawał mnie głaskać, jednak ja nie tego tak bardzo wyczekiwałem. ~Przepraszam, że skłamałem… Chciałem tylko zrobić ci niespodziankę~ Posłałem mu czuły uśmiech. Jednym ruchem sprawiłem, że leżał pode mną. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, kiedy poczułem jak on obejmuje mnie za szyję i przyciąga do siebie. Jego wargi jeszcze nigdy tak mi nie smakowały. Całowałem go bardzo zachłannie, namiętnie. Mimo, że to ja w tej chwili byłem „na górze”, to on kierował wszystkim. Mój umysł, moje emocje były tylko jego. Wziął moją twarz w obie dłonie i nasze spojrzenia znowu się spotkały. ~Tęskniłem, tak bardzo za tobą tęskniłem Szczeniaczku~. Lubiłem, kiedy mnie tak nazywał, nawet, jeżeli brzmiało to dziecinnie. Odpowiedziałem mu tym specjalnym uśmiechem, który zawsze go rozbrajał. ~Wiesz jak bardzo kocham ten uśmiech, prawda?~. Skinąłem głową. ~Jjong, chcę usłyszeć twój głos, proszę powiedz coś…~. Nachyliłem się nad nim, tak by moje wargi wręcz dotykały jego ucha ~ Tak potwornie za tobą tęskniłem, byłem pewien, że oszaleje, ale znowu jesteś tylko mój. I…pragnę cię, jak jeszcze nigdy dotąd~. Czułem, że to wciąż nie jest wszystko, co chciałem mu powiedzieć. Popatrzyłem na niego, jego kocie oczy się zeszkliły. ~Jonghyun…~ moje imię z jego ust nigdy nie brzmiało piękniej. Teraz i Kibum płakał razem ze mną, chociaż byliśmy naprawdę szczęśliwi. Dzieliliśmy ze sobą kolejne, coraz dłuższe pocałunki. Zostawiałem czerwone ślady na jego szyi, kiedy ją całowałem. Nie oszczędziłem też naznaczenia jego ramiom i kości obojczyków. On za to najczulej jak umiał pieścił wargami linię mojej szczęki, gardło, płatki uszu. Brakowało mi go tak bardzo… Wkrótce przerwaliśmy na chwilę, żeby pozbawić się nawzajem koszul. Odpinałem każdy jej guzik powoli i delikatnie, a zdjąwszy ją z mojego ukochanego obdarzałem drobnymi całusami jego klatkę piersiową, brzuch. Nosem trąciłem jeden z jego nabrzmiałych sutków, na co on uroczo się zaśmiał. Zacząłem go lizać i przygryzać, chciałem sprawić brunetowi jak największą przyjemność. Wiodłem wargami wzdłuż jego klatki piersiowej, byłem coraz niżej. Dłońmi przesunąłem wzdłuż jego boków aż do bioder. Powoli zacząłem rozpinać jego spodnie, zsunąłem je razem z bokserkami. Ciało Kibuma przeszył dreszcz. Wzrokiem objąłem całe jego ciało. Nie widziałem go przez cztery długie miesiące, a ono było zniewalająco piękne. Smukłe, delikatne, ciepłe. Czekałem na jakiś ruch z jego strony. Za sprawą jego dłoni ja też, nie miałem na sobie żadnych ubrań. Chłopak zdawał się jakby zatrzymać w czasie. Smukłe palce dotykały każdego mojego mięśnia na ramieniu, na brzuchu. Uważnie mnie badały, tak jakby to był pierwszy raz. Cudowne, pełne wargi Bummiego rozwarły się w niemym zachwycie. ~Jesteś taki piękny… Jjong~. Nachyliłem się, żeby ponownie tego wieczoru go pocałować. Wtuliłem się w jego szyję, a moja dłoń zsunęła się aż do jego krocza. Delikatnie ująłem jego męskość, przesunąłem palcami po całej jej długości. On jęknął cicho w odpowiedzi na moje poczynania. Zacząłem dotykać go pewniej, mocniej. Brunet nieco wypiął biodra do przodu niemo prosząc mnie tym o więcej. Postanowiłem posunąć się o krok dalej. Wyjąłem z szafki nocnej lubrykant. Zwilżyłem palce, po czym jednym z nich zacząłem kreślić kółka wokół otworka ukochanego. Po pewnym czasie wsunąłem go do jego wnętrza. Widziałem jak przygryzał sobie dolną wargę, musiało go to zaboleć. Pocałowałem go czule, chcąc zabrać od niego ból. Dołożyłem drugi palec, żeby móc odpowiednio go przygotować. Coraz głośniejsze jęki opuszczały gardło Kibuma. Starałem się robić to w miarę delikatnie, nie chcąc, by czuł się źle. Kiedy uznałem, że jest już wystarczająco rozciągnięty moje palce zastąpił członek. Już dawno się ze sobą nie kochaliśmy… Po policzkach chłopaka popłynęły łzy. Scałowałem je wkładając w to jak najwięcej czułości. Chciałem pozwolić mu się do siebie na nowo przyzwyczaić. Spojrzałem mu w oczy. ~J-już dobrze Kochanie…”. Za jego zgodą zacząłem się poruszać. Najpierw powoli i delikatnie, z czasem szybciej i bardziej pożądliwie. Key wsunął mi dłonie pod ramiona tym samym przyciągając mnie bliżej. Wtuleni w siebie kochaliśmy się jeszcze długo dopóki przyjemność u obojga nie osiągnęła szczytu. Oddychaliśmy ciężko, powoli. Ułożyłem głowę na piersi Bummiego, słuchałem jak cudownie bije jego serce. Jeszcze jeden pełen ciepła pocałunek połączył nasze usta. Złapaliśmy się za ręce. ~Przepraszam, przepraszam, że przeze mnie musiałeś spędzić samotnie tyle nocy. Nie chcę już na tak długo wyjeżdżać~ Jego słowa rozgorzały w moim sercu powodując napływ przyjemnego ciepła. ~Kocham Cię, Jonghyun~. Przytuliłem się do niego mocniej. ~Ja też cię kocham Kibum~. Zasnąłem po raz pierwszy od tych czterech miesięcy. Zasnąłem szczęśliwy i pewien, że rankiem znajdę obok kogoś, kogo tak bardzo kocham. Nie pomagało mi nic, nic poza moim ukochanym Bummim, dlatego, że jeżeli nie mógłbym go mieć, mógłbym umrzeć, mógłbym zwariować. Jesteś jedynym lekarstwem Key, jedynym…
~~
Do zobaczenia ^^
Bandur ;3 

sobota, 30 listopada 2013

Kaisoo- Sorry, I'm a Bad Boy! * Chapter V

Witajcie Kochani~ Rozdział co prawda trochę spóźniony, ale w końcu jest. Muszę wam jednak powiedzieć, że ten jest nieco inny od poprzednich czterech. Po pierwsze bardzo ciężko mi się go pisało, ze względu na zmianę narracji z D.O na Kai. Po drugie możecie odnieść wrażenie, że jest gorszy jakościowo, ponieważ przeskok na Jongin'a spowodował automatyczną zmianę stylu. Tutaj jest on bardziej potoczny, nie tak ładny jak w przypadku poprzednich. Od razu powiem, że jeżeli już użyję Kai'a ponownie, to będzie on ukazany szczątkowo. Akcji jest dużo, może się wydawać, że niektóre są zbyt krótkie. Po trzecie fik wyszedł strasznie długi, bo aż na 14 stron, więc nie wiem czy dacie radę przeczzytać cały na raz. Radzę zrobić którką przerwę ;) . Nie jestem jednak w pełni zadowolona ze swojej pracy, ale cóż bywa i tak. Za wszelkie niedogodności serdecznie was przepraszam, mam jednak nadzieję, że będzie wam się dobrze czytało. Wasze komentarze- WOW nie spodziewałam się aż tylu, naprawdę byłam zaskoczona. Nie potrafię znaleźć słów, żebym wam podziękować, jesteście najlepsi <3 Poproszę o 10 komentarzy pod tym rozdziałem, dacie radę?  Let's start~

                      
~~~
~Kai POV

Zajebiście, znowu się spóźnię! Teraz to już na bank wyleją mnie z roboty! Yah, fuck you, Do Kyungsoo, mdleć ci się zachciało! Biegłem ile sił w nogach, żeby moje spóźnienie nie było aż tak znaczące, jednak pomimo tego, że byłem w dobrej kondycji to czas zdecydowanie nie był mi przychylny. Po kilku kolejnych minutach poczułem, że moje mięśnie mają dosyć. Zziajany szedłem w stronę knajpy, w której pracowałem. Szkoda, że nie potrafię się teleportować, wtedy wszędzie byłbym na czas. Zrezygnowany zwolniłem kroku i wtedy moim oczom ukazał się cud-PRZYSTANEK AUTOBUSOWY! Chyba nigdy aż tak nie cieszyłem się na jego widok. Autobus właśnie nadjeżdżał, więc lepiej trafić nie mogłem. Oczywiście nie miałem biletu, ale w zasadzie miałem to w głębokim poważaniu. Wsiadłem i stanąłem niedaleko drzwi rozglądając się dookoła. Nie licząc mnie, średnia wieku pasażerów to jakaś siedemdziesiątka - nie żebym coś miał do staruszek. Nerwowo zerknąłem na zegarek, zaraz będę miał piętnaście minut spóźnienia, pięknie. Zająłem pierwsze z brzegu wolne miejsce, rozsiadając się wygodnie i włączając muzykę. Przejechaliśmy może dwie ulice, kiedy autobus się zatrzymał. No ja pierdziele! Serio? Czy ten gruchot nie może jechać trochę szybciej? Do środka wpakowała się grupka ludzi. Kolejny tabun seniorek i kilku gówniarzy, na których sam już widok źle reagowałem. Zajęli wszystkie wolne miejsca, co wywołało niezadowolenie ze strony starszych pań, które powiedziały sławetne „ Ta dzisiejsza młodzież ”. Garstka tych małych cwaniaków rzuciła „ Zjeżdżaj babciu!”. Miałem tego naprawdę dosyć, wiec ruszyłem tyłek z siedzenia. Przecież jak postoję to nic złego mi się nie stanie. Spojrzałem w stronę „babci” a ręką wskazałem jej swoje byłe miejsce:

- Proszę, tutaj jest wolne - powiedziałem.

Kobieta chyba dostała jakiegoś paraliżu, bo na początku niczego nie powiedziała, za to ta banda idiotów zaczęła się śmiać. Już miałem przygotować sobie dla nich ripostę, kiedy odezwał się poczciwy Moher:

- Dziękuję, bardzo miły z ciebie chłopiec - posłała mi przyjazny uśmiech.

Co oni dzisiaj mają z tym „miły”, co? Ja wcale taki nie jestem! To, że od czasu do czasu zrobię coś miłego dla drugiej osoby, nie oznacza zaraz, że będę pałał miłością do wszystkich ludzi na tej planecie!
Za swoimi plecami usłyszałem kolejne debilne śmiechy, a że nie jestem szczególnie w dobrym nastroju natychmiast obróciłem się do tego gnojka łapiąc go za łachy.

- Mówiłeś coś? - zapytałem.

Dzieciak od razu wpadł w panikę i jego pewność siebie zniknęła. Zaczął się jąkać, ostatecznie nic nie powiedział. W afekcie złości wręcz rzuciłem go na pobliski fotel. Prychnąłem tak jak zawsze i stanąłem tyłem do nich chwytając się rurki nad moją głową. Głupie szczyle - pomyślałem. Cóż czasami bywałem bardzo niemiły, ale w końcu każdy może mieć gorszy dzień, a ten dzisiejszy nie był szczególnie udany.
Kątem oka zauważyłem, że ktoś się na mnie gapi. Zerknąłem za siebie i głośno przełknąłem ślinę. Tuż za mną stał kanar, niech to szlak. Szybko odwróciłem wzrok i patrząc za okno rozglądałem się za najbliższym przystankiem. Facet zaczął się do mnie zbliżać, jednak postanowiłem go ignorować i stać sobie jak gdyby nigdy nic. Nagle poczułem, że klepnął mnie w ramię i chcąc nie chcąc musiałem się obrócić. Shit.

- Czy mogę zobaczyć pański bilet? - Powiedział tym swoim głosem.

Wpadłem w panikę, to przecież oczywiste, że nie mam jakiegoś pieprzonego biletu. Zobaczyłem, że przystanek jest już niedaleko, więc zacząłem się zastanawiać jakby go tutaj wykiwać.

- Chwileczkę, muszę poszukać - skłamałem. Zacząłem grzebać w kieszeni w poszukiwaniu niewidzialnego biletu - Gdzie ja go schowałem? - Autobus właśnie się zatrzymał i otworzyły się drzwi.

- Coś mi się zdaje, że go nie mam - uśmiechnąłem się do niego złośliwie. Uwielbiałem drażnić ludzi. Koleś był totalnie zdezorientowany, więc wykorzystałem ten moment i przecisnąłem się miedzy ludźmi aż do wyjścia. Biedny kontroler nawet nie zdążył zareagować. Stał w miejscu, bo otoczył go tłum wsiadających ludzi. Wybiegłem z tego, jakże wspaniałego środka komunikacji miejskiej i pognałem przed siebie. Nie potrafiłem się nie uśmiechnąć. Nie dość, że złapałem transport to jeszcze udało mi się wykiwać tego kanara, a na dodatek do knajpy zostały mi tylko dwie ulice! W końcu znalazłem się po drzwiami restauracji i postanowiłem nieco odsapnąć. Wszedłem do środka od razu stając przy ladzie, aby móc zagadać do szefa. Zacząłem od swojej starej wypracowanej gadki i dołożyłem jeszcze smutną minę by wzbudzić jego współczucie.

- Oczywiście, że to się więcej nie powtórzy Jongin, bo już tutaj nie pracujesz, przykro mi - powiedział.

Zacząłem się tłumaczyć, że naprawdę potrzebuję tej pracy i znów obiecywałem, że się poprawię. Pan Shin odpowiedział mi tylko, że słyszał to już sto jeden razy oraz, że niestety nie ma wyboru i musi mnie zwolnić. Na początku byłem wściekły, ale po dłużej chwili zrozumiałem, że sam jestem sobie winny. Stanąłem dalej od długiej lady, skłoniłem się, po czym powiedziałem:

- Dziękuję za to ile pan dla mnie zrobił i przepraszam… - dawno już niczego nie powiedziałem tak szczerze.

Nim wyszedłem powiedział mi jeszcze:

- Powodzenia chłopcze!

Wyszedłem czując się strasznie zmarnowanym, cholera potrzebowałem tej pracy! Nie miałem pojęcia, co ze sobą począć, ale chcąc chociaż trochę poprawić sobie nastrój sięgnąłem do kieszeni. Wyjąłem z niej napoczętą paczkę papierosów i wyjąłem jednego. Płomień zapalniczki zatańczył na jego końcu, po chwili mogłem rozkoszować się paleniem, jeżeli mogę to tak nazwać. Zaciągnąłem się trochę mocniej niż zazwyczaj, po czym wypuściłem dym z płuc. Stałem tak pod tą knajpą tępo patrząc w przestrzeń i paląc. Będę musiał wrócić do domu, więc pewnie nie ominie mnie spotkanie z tym kretynem i jego puszczalska siksą.

Chyba jeszcze nigdy nie szedłem aż tak powoli. Kiedy w końcu tam dotarłem i stanąłem przed drzwiami to popchnąłem je leniwie. Wchodząc do środka o mało, co nie zabiłem się o stojące w przedpokoju walizki. Czyżby ta niunia w końcu się wyprowadzała? To byłby wielki plus tego dnia. Niestety w przedsionku pojawił się chyba najbardziej znienawidzony przeze mnie facet w całej Korei.

- O, już wróciłeś? Nie maiłeś być teraz w pracy? - Zapytał.

- Może… - odpowiedziałem. Naprawdę nie miałem ochoty z nim gadać, szczególnie dzisiaj.

- Wylali cię? Dziwne, że dopiero teraz, bo jak dla mnie mógłbyś wylecieć od razu. Nie wiem, jakim cudem tak długo tam pracowałeś, przecież ty niczego nie potrafisz zrobić porządnie - zaczęło się we mnie gotować. On zawsze traktował mnie jak bezużytecznego śmiecia.

- Jak… - urwałem, bo nie miałem zamiaru dać mu się sprowokować.

Wiedziałem, że ten pierzony kretyn i tak nie będzie mnie słuchał. Zaczął swój monolog.

- Wyjeżdżam z Jane na cały tydzień. Nie chcę słyszeć, że urządzałeś tutaj jakieś imprezy. Masz się zająć domem, kiedy nas nie będzie, a gdy wrócę, wszystko ma wyglądać dokładnie tak, jak przed moim wyjazdem, jasne?

Byłem na niego wściekły, nic mnie nie obchodzi jakiś jego wyjazd. Chociaż przynajmniej przez całe siedem dni będę miał święty spokój i cały dom dla siebie. Oboje wyszli na ganek, usłyszałem śmiech tej głupiej księżniczki. Wkrótce zapakowali się do samochodu i odjechali cholera wie gdzie. Cisza. Przyjemna cisza. Nagle poczułem w kieszeni wibracje, a mój telefon zaczął dzwonić. Na wyświetlaczu pokazało się zdjęcie Sehuna, czego mógł chcieć o tej porze? Odebrałem od razu:

- Jesteś jeszcze w pracy? – Zapytał.

- Wywalili mnie - powiedziałem mu od razu, przecież nie miałem się, z czym kryć.

- Co? Jak to? - Zapytał ze zdziwieniem.

- Daj spokój - nie chciałem, żeby za długo się nad tym rozwodził. Sehun to dobry człowiek, ale czasami za bardzo się zamartwia.

- I co teraz zrobisz?

- Nie mam pojęcia. Wiesz, jaka ta praca była dla mnie ważna, teraz za Chiny Ludowe się z stąd nie wyprowadzę… - powiedziałem rozczarowany.

- Hmmm  – po drugiej stronie nastała cisza. – Może chcesz gdzieś wyskoczyć? – usłyszałem po chwili.

- Właściwie to nie bardzo, bo jestem zmęczony. Dużo by gadać… Ale może ty przyjdziesz do mnie? Starego nie ma, więc mamy wolną „rezydencję”.

Godzinę później siedzieliśmy we dwóch na sofie, przed wielkim telewizorem oglądając mecz piłki nożnej. Była to przyjemna rozrywka, która pochłaniała nas od dzieciństwa. Sehun przyniósł ze sobą paczkę chipsów i kilka piw, więc nie musiałem się przejmować jakąś kolacją. Odzyskałem dobry humor, głownie za sprawą mojego najlepszego przyjaciela. Już dawno tak dobrze się nie bawiłem, o wspólnym kibicowaniu nie wspominając. Salon wiecznie był zajęty, a ja miałem wręcz zakaz wstępu do niego. Kiedy sędzia ogłosił przerwę w meczu odezwał się Oh:


- Ej, a pamiętasz jak twoja mama przynosiła nam te przepyszne ciasteczka i śmiała się z nas, kiedy tak bardzo się ekscytowaliśmy?

Słowo „mama” zawsze budziło we mnie setki wspomnieć, które niestety są już tylko obrazami przeszłości.

Było zimowe popołudnie, Sehun i ja siedzieliśmy w tym samym miejscu, oglądając mecz tej samej drużyny. Popychaliśmy się dla zabawy i oboje głośno krzyczeliśmy, kiedy przeciwnicy byli zbyt blisko bramki.

- No strzelaj! – Krzyknąłem, kiedy nasz napastnik był już tak blisko celu.

- Co za porażka… - jęknął mój przyjaciel.

Poczułem słodki zapach ciągnący się od kuchni aż tutaj. Kusząca woń, która mogła oznaczać tylko jedno - ciasteczka. Obróciłem głowę w tamtą stronę i zobaczyłem mamę, która tak ślicznie się uśmiechała. Podeszła do nas i postawiła talerzyk na stole. Usiadła na chwilę między nami, zaczęła rozmowę:

- Jesteście tacy uroczy, kiedy się tak przejmujecie - zaśmiała się cicho.

- To poważna gra mamo!- Powiedziałem pełen entuzjazmu.

- Nasza drużyna musi dzisiaj wygrać - dodał Sehun.

Ona znowu się uśmiechnęła i pocałowała mnie w policzek, niższego chłopca pogłaskała po głowie.

- Oglądajcie dalej, nie będę wam już przeszkadzała. Smacznego! - Mówiąc to oddaliła się…

Momentalnie spochmurniałem na myśl o niej. Spuściłem głowę chcąc wszystko sobie poukładać i wrócić do rzeczywistości. Blondyn siedzący obok mnie przysunął się bliżej.

- Jongin… Przepraszam - powiedział.

- Nic się nie stało. Jasne, że to pamiętam i nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał, żeby wróciło.

- Ja też bym tego chciał… Wiesz, co ja już muszę się zbierać. Jesteś zmęczony, nie będę ci już przeszkadzał.
Odprowadziłem go do drzwi, a kiedy już był gotowy do wyjścia przybiłem mu piątkę. Wróciłem na swoje miejsce i powoli sączyłem piwo. Nienawidziłem, kiedy doznawałem nagłych ataków melancholii, niech to szlag. Włączyłem jakiś beznadziejny film, którego w zasadzie nawet nie oglądałem, chciałem tylko trochę zmęczyć oczy. Wkrótce zasnąłem na sofie dręczony złymi wspomnieniami.

Obudziłem się, nie mając pojęcia, która właściwie jest godzina. Telewizor nadal był włączony i teraz jakaś laska próbowała mnie przekonać do kupienia proszku do prania. Nie cierpiałem reklam. Sięgnąłem po pilot, żeby móc wyłączyć to cholerstwo. Odetchnąłem głęboko. Pewnie jest już późno, a ja powinienem teraz zbierać się do szkoły, ale nie miałem na to najmniejszej ochoty. Jeden dzień nieobecności w te, czy we te naprawdę nie robił mi różnicy. Ułożyłem się nieco wygodniej na sofie i usiłowałem ponownie zasnąć. Jak na złość nie mogłem zmrużyć oka. Spojrzałem na zegarek - siódma dwadzieścia. Wow, to była dla mnie wyjątkowo wczesna pora, zaczynałem się o siebie martwić. No bo kto to widział, żeby Kim Jongin zrobił coś na czas? Przekręciłem się na lewy bok i po kilku chwilach rozważań postanowiłem jednak pójść na lekcje. Nie miałam żadnego interesu, żeby zostawać w domu. W domu? To chyba nie jest najlepsze słowo na określenie tego miejsca. Każdy przecież odpowie, że dom to rodzina, bezpieczeństwo, ciepło, miłość i tak dalej. A gdzie ja tutaj mam którąś z tych rzeczy? No właśnie… Kiedy jeszcze żyła pewna cudowna kobieta, mogłem w stu procentach powiedzieć, że zgadzam się z innymi ludźmi. Teraz to był tylko budynek, w którym i tak nikt nie był zadowolony z mojego towarzystwa. Spojrzałem na zegar. Wstałem, poszedłem się ogarnąć i wrzuciłem do plecaka książki na dzisiaj. Kiedy dotarłem do szkoły wszyscy patrzyli na mnie z wielkim zdziwieniem. Niektórzy nawet wybałuszali oczy na mój widok. W sumie to im się nie dziwię. Nawet nauczyciele niedowierzali, że już przyszedłem. Czułem się dzisiaj niezwykle dziwnie, tak jakbym się czymś martwił, denerwował albo niepokoił. Ostatni raz odczuwałem coś podobnego, gdy mama…
Wszedłem do klasy, w której było tylko kilka osób. Zająłem swoje miejsce i gapiłem się na drzwi zupełnie bez celu. W końcu zadzwonił dzwonek na lekcje, jednak krzesło obok mnie nadal było puste. Co jest? Przecież kujon już dawno powinien tutaj być. Ej, Do kretynie, nie żartuj, że zrobiłeś sobie coś po drodze… Miałem cichą nadzieję, że jednak żyje i ma się dobrze, bo inaczej będę miał przejebane. Dzwonek obwieścił koniec lekcji i wyszedłem na korytarz. Kiedy wlokłem się niczym cień na geografię zatrzymała mnie pani Huan. W jej oczach tkwił niepokój.

- Nie wiesz, co się dzieje z Kyungsoo? Szukam go od rana.

- Nie przyszedł do szkoły. A tak poza tym, czy ja wyglądam jak jego opiekunka?

- No tak, faktycznie możesz nie wiedzieć. Jesteś wolny.

Oczywiście, że nie wiedziałem, co się z nim dzieje. Czy ona myśli, że ja się z nim przyjaźnię czy coś? Od czego jest reszta kujonów? Ludzie bywają naprawdę irytujący. Zanim zdążyłem zniknąć za zakrętem usłyszałem, że ta kobieta mnie woła. Westchnąłem ostentacyjnie, no błagam ile można?! Obróciłem się w jej stronę:

- Skoro Kyungsoo nie ma w szkole, wasze zajęcia są odwołane.

- Co?! To ja je dalej mam?! Ale ostatnio mówiła pani, że się na nim zawiodła…

- Tak, owszem puściły mi nerwy. Jestem jednak pewna, że to twoja wina. Do to dobry chłopiec i moim zdaniem jedyna osoba, która jest jeszcze w stanie cię naprostować i jakoś na ciebie wpłynąć. Nie zmarnuj tego Jongin! Ona na ciebie liczy, nawet jeżeli jest teraz Tam…- poczułem się tak, jakby ktoś bardzo mocno ścisnął moje serce. Ile jeszcze razy w tym tygodniu ktoś o niej wspomni? To naprawdę boli… Mówią to tak jakbym jej nie pamiętał, nie wiedział, co obiecałem. Nie powiedziałem o tym nawet Sehun’owi, ale Pani Huan była przyjaciółką mamy i moją przyszywaną ciocią

- Kiedy tylko Kyungsoo wróci osobiście dopilnuję, żebyś przychodził na każde korepetycje - powiedziała to takim tonem, że właściwie nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Po prostu skinąłem głową niczym grzeczny kujonek i poszedłem dalej.

Ktoś nagle trącił mnie w bok i usłyszałem znajome głosy moich przyjaciół:

- Co cię ta Huan tak zatrzymuje? – Zapytał Sehun.

- Może ci obciąga? –żart Chanyeola wyjątkowo nie przypadł mi do gustu. Chwilę potem padło kilka kolejnych propozycji, co też ja i nauczycielka biologii moglibyśmy robić.

- Wiesz Hyung, Kris-Hyung wpadł ostatnio na pewien pomysł - powiedział Tao.

Opowiedzieli mi o tym, jak to będąc w kiblu zastanawiali się nad moim losem.

-… to wiesz, może się z nią prześpij! – Powiedzieli.

- Oczywiście, świetny żart chłopaki, postaraliście się - powiedziałem sarkastycznie.

Nie byłem szczególnie zadowolony z ich idiotycznego żartu. To przecież oczywiste, że ten pomysł był zupełnie absurdalny. Moją lekko naburmuszoną minę musiał zobaczyć Chanyeol:

- To co, idziemy gdzieś po szkole? – Zapytał Park chcąc zmienić temat.

- Kai pewnie i tak nie może - prychnął Kris.

- Tym razem cię zaskoczę, bo mogę! Więc, co idziemy na te stare magazyny niedaleko dworca? - Zaproponowałem.

Nie wiedziałem, że wzbudzę w nich aż taki entuzjazm. Cóż, najwidoczniej mam do tego talent. Uśmiechnąłem się sam do siebie, humor znowu do mnie wrócił. Minęły dwie następne jakże cudowne i interesujące lekcje. Na długiej przerwie poszedłem na stołówkę, żeby w końcu napełnić żołądek, bo nie mam zwyczaju jeść przed lekcjami. Głównie, dlatego, że za bardzo się śpieszę. Miałem tylko trochę kasy, ale na szczęście starczyło na kimchi i teppoki z ostrym sosem. Reszta mojej paczki siedziała już tam gdzie zwykle. Zaczęliśmy pochłaniać lunch, kiedy odezwał się Chanyeol:

- Ej, spójrzcie na kujonśką ławkę! Jest jakaś taka pusta… Czyżby wszyscy pouciekali? - Zaśmiał się.

- Kai? A gdzie się podział twój ulubiony kujonek? – Zapytał Kris.

Co? Ja pierdole, jak nie mama, to Do…

- Zemdlał wczoraj, pewnie dlatego go nie ma.

- Skąd wiesz? – Zapytał zainteresowany Sehun.

- Bo byłem u Huan i wtedy wziął padł na podłogę. Byłem już jedną nogą za drzwiami, ale ten babsztyl kazał mi go zaprowadzić do pielęgniarki…

Wszyscy zaczęli się śmiać i fazować jak durni.

- I co? Niezła jest, nie?- Zapytał Chanyeol. Oczywiście chodziło mu o jego ulubioną pielęgniarkę.
- Tak to prawda jest niczego sobie.

Nasze rozważania na temat długich nóg i seksownego tyłka szkolnej higienistki przerwał Sehun, najwyraźniej nie był za bardzo zainteresowany naszą rozmową.

- O patrzcie! Idzie jeden…- powiedział Oh.

 Zacząłem go obserwować, właściwie jego i owego kujona, którym okazał się Luhan. Ich spojrzenia na moment się spotkały, po czym blondyn z obrażoną miną odwrócił wzrok i odszedł krokiem modelki.

- Ej, co to było? – Zapytał Kris.

- Bo wiesz. – zacząłem - Ten kujonek i Sehun kiedyś byli razem - uśmiechnąłem się przebiegle i mrugnąłem do reszty znacząco.

- Dlaczego o tym mówisz?! - Obruszył się.

- Proszę cię, dobrze wiem, że bardzo chętnie byś go przeleciał.

Wszyscy zamilkli, a Sehun spalił niezłego buraka. Widziałem jak odprowadzał swojego byłego chłopaka wzrokiem, po czym powiedział, żebym się do niego nie odzywał. Wiedziałem, że jego foch był tylko chwilowy i niedługo mu przejdzie.

Tak jak się umówiliśmy, zaraz po szkole poszliśmy trochę upiększyć jeden z opuszczonych magazynów. Po drodze wstąpiliśmy do domu Krisa, który zabrał trochę sprayów, resztę kupiliśmy w pobliskim sklepie. Każdy zastanawiał się, co mógłby tym razem namalować, ja uznałem, że zdam się na instynkt i zrobię to, co pierwsze przyjdzie mi na myśl. Kiedy już tam dotarliśmy, wszyscy zabrali się za pracę. Obserwowałem Sehun’a, który wciąż się na mnie gniewał, za to, co powiedziałem o nim i Luhan’ie.
Tworzyłem swój rysunek w najlepsze, świetnie się przy tym bawiąc, kiedy Chanyeol stanął za plecami Kris’a i zapytał:

- Stary? Co to jest?

Zebraliśmy się wokół niego, żeby sprawdzić, co tam nabazgrał. Przeszło to moje najśmielsze oczekiwania i chwilę później ja, i Yeol dusiliśmy się ze śmiechu. Oparłem się ręką o ścianę, bo naprawdę już nie mogłem wytrzymać. Dawno nie miałem aż takiego ubawu. Kiedy już odsapnąłem zerknąłem na Kris’a. Stał przy swoim „graffiti” z rękami na biodrach z dumną miną.

-Bitch please - powiedział tą swoją rozwalającą mnie angielszczyzną - i tak jestem lepszy niż wy wszyscy razem wzięci! Zobaczycie będę drugim Picasso!

Doznałem kolejnego ataku śmiechu. Ludzie, naprawdę ledwo stałem na nogach. Zresztą mój kumpel też pokładał się, kiedy usłyszał, co powiedział najstarszy członek paczki. Tylko Tao od początku stał przed ścianą jak zaczarowany i zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem nie rzuci się na Wufan’a niczym fangirl. Spojrzał na nas swoimi oczyma podobnymi do oczu pandy i powiedział:

- Ja uważam, że to jest świetne! Jesteś najlepszy hyung!

Teraz zaśmiał się nawet naburmuszony Sehun. Uścisnąłem go i przeprosiłem, wszystko wróciło do normy. Spędziliśmy tam jeszcze mniej więcej godzinę, a potem wróciliśmy do domów. Musiałem przyznać, że to był świetny dzień.

Był już piątek, a kujon nadal nie pojawił się w szkole. Dzięki jego nieobecności miałem spokój i dużo miejsca tylko dla siebie. Jak za starych dobrych czasów! Postanowiłem, że dzisiaj się zrelaksuję, posiedzę w ciszy i postaram się niczego w tym „muzeum” nie ruszać, zanim wróci Pan Domu. Nic jednak z tego nie wyszło, bo dwie godziny później do domu wpadli Sehun, Chanyeol, Kris i Tao obwieszczając mi, że skoro chata wolna, to robimy imprezę! Na początku nie chciałem się zgodzić, no bo kurna potem całe to sprzątanie spadnie na mnie. Odpowiedzieli tylko, że czym ja się przejmuję, mogę się dzisiaj zabawić. Okej, co ja się tam miałem oszukiwać, tak naprawdę to chciałem poczuć się odcięty od całotygodniowej nudy. Przywitałem się z kumplami i zabrałem od nich pokaźne zakupy.

Impreza się zaczęła i bardzo szybko zaczęli przychodzić ludzie. Muzyka była włączona na maksa, wszyscy świetnie się bawili. Jako gospodarz balangi chodziłem to tu, to tam po części pilnując, żeby któraś z cennych rzeczy tatulka nie ucierpiała. Byłem już trochę pijany, co sprawiło, że czułem się tak wspaniale wyluzowany. Krążyłem między gośćmi z butelką piwa w ręku. Zauważyłem, że na piętrze, oparty o balustradę stoi Sehun. Wyglądał tak jakby naprawdę na coś czekał. Poszedłem do niego. Jak się okazało na górze imprezowicze też urządzili sobie mini-bar. Oh miał obok siebie do połowy opróżnioną butelkę wódki. Zastanawiałem się czy wpił to wszystko sam, bo wyglądał na nieźle pijanego. Zapytałem go, po co właściwie tutaj tak stoi, a on mi na to, że tak dla jej zaprosił Luhan’a i zastanawia się czy przyjdzie...Zerknąłem w stronę drzwi frontowych. Nie wierzyłem własnym oczom! Jakim cudem on tutaj trafił? Właściwie dlaczego przyszedł przecież to niedorzeczne!


- Bardzo dobrze, że już przyszedł- wymamrotał właściwie bardziej do siebie niżeli do mnie. Nalał sobie wódki i szybko wypił dwa kieliszki po czym lekko chwiejnym krokiem zszedł na dół do swojego gościa.
Ludzi nie było jakoś wyjątkowo dużo, co jednak nie znaczy, że nie zdążyli już wyrządzić jakiś szkód. Jedni siedzieli na podłodze grając w butelkę, inni zalegli na sofie. Pozostałe osoby albo jadły albo piły kolejne drinki. Byli też i tacy, którzy zasnęli. Większość jednak nadal miała w sobie mnóstwo energii dlatego postanowili ją zużyć na taniec. Rozejrzałem się po salonie i zobaczyłem jak Sehun przystawia się do Luhan'a. Musiał naprawdę sporo wypić skoro był już na tym etapie. Obejmował go w talii od tyłu, jednak zamiast szeptać mu coś na ucho, darł się tak, że wszyscy słyszeli o czym rozmawiali. Na szczęcie jednak jego głos ginął gdzieś w dźwiękach muzyki, ale ja podszedłem bliżej niego.

- Pamiętasz, jak to fajnie było się pieprzyć? Co, Lulu?

Chłopak natychmiast się zaczerwienił i odpowiedział:

-Cicho, nie wszyscy muszą o tym wiedzieć…

Sehun, jak to Sehun zaczął robić z siebie idiotę. Chwilę później Luhan uciszył go pocałunkiem.  Oh był tym zupełnie zaskoczony, ale po chwili zatopił swoje wargi w ustach drugiego chłopaka po czym powiedział:

- Wiedziałem, że nadal na mnie lecisz…

Obejrzałem się gdzieś za siebie słysząc tłukące się szkło, a kiedy obróciłem się z powrotem już ich tam nie było. Uroczy Chińczyk ciągnął mojego przyjaciela za rękę w nieznanym kierunku.  Moi pozostali przyjaciele też świetnie się bawili. Na sofie dostrzegłem Kris’a i Tao. Młodszy siedział mu bokiem na kolanach i obejmował go za szyję. Wufan za to jedną rękę ułożył na jego plecach, a drugą wplótł mu we włosy. Całowali i miziali się w najlepsze, co za ohyda. No cóż mogłem przewidzieć, że to się tak skończy. Wziąłem garść chipsów, które popiłem resztką piwa, po czym otworzyłem następne.

Jeszcze raz przeszedłem się po domu, a kiedy w miarę wiedziałem jaka jest sytuacja poszedłem na górę, żeby trochę odpocząć od hałasu. Otworzyłem drzwi do jednej z gościnnej sypialni i… Szczerze? Nie spodziewałem się tam zastać takiego widoku. Wręcz cofnąłem się o krok do tyłu. Na środku łóżka już tylko w bokserkach leżał Sehun. Jego towarzysz miał na sobie tyle samo odzieży. Luhan całował go po całym ciele, zsuwał się coraz niżej i niżej. Palcami dręczył jego sutki, co skutkowało tym, że mój przyjaciel wydawał z siebie przeciągłe jęki. Dziwnie się czułem patrząc na to. Chińczyk zaczął całować jego męskość przez materiał bokserek. Wtedy Sehun jęknął tak, że nie mogłem się powstrzymać i głośno parsknąłem śmiechem. Nagle czas stanął w miejscu a wzrok obojga był skierowany na mnie. Kiedy starszy chłopak nieco oprzytomniał to chwycił swoje ciuchy leżące na podłodze i wybiegł z pokoju. Oh spojrzał na mnie z wyraźną furią w oczach, a ja nie mogłem kontrolować swojego śmiechu. Czym prędzej odstawiłem na bok butelkę, żeby jej nie rozbić i wszedłem w głąb pokoju.

- No i kto mi teraz obciągnie, co? No kto? Lulu jest w tym najlepszy…

To było dla mnie zbyt wiele, po prostu upadłem na podłogę i zwijałem się ze śmiechu. Ta jego naburmuszona mina, wymiękłem. Miałem ubaw większy niż przy oglądaniu „dzieła malarskiego” Kris’a.

- Co cię tak bawi, he?- Zapytał mój przyjaciel.

- No bo…ty…i on…, a ja… i to wszystko…- nie mogłem powiedzieć niczego logicznego.

- Czegoś ty się naćpał, co? Ech stary niezły sobie wybrałeś moment na przeszkadzanie mi – popatrzył na mnie wciąż pełnym złości wzrokiem. Widząc jednak moją rozbawioną minę sam zaczął się śmiać. Kiedy już się ogarnął oboje poszliśmy na dół dalej się bawić.

Impreza trwała naprawdę długo i dopiero około trzeciej rano całe to towarzystwo zaczęło się zbierać. Chata wyglądała jak po przejściu huraganu i nawet nie chciałem myśleć ile zajmie sprzątanie tego syfu. W domu zostali już tylko moi przyjaciele - przynajmniej tak myślałem dopóki nie znalazłem zajaranego Byun Baekhyun’a leżącego na dywanie obok Chanyeol’a. Czy to jest kurwa jakaś impreza dla kujonów?

- A co on tutaj robi? – Zapytałem.

- Zdziwiłbyś się, jaki z niego jest zajebisty towarzysz jarania- powiedział Yeol.

Dobra, to wszystko by wyjaśniało. Wszyscy poza tą dwójką już spali, więc i ja postanowiłem się położyć. Wybrałem sobie fotel na którym momentalnie zasnąłem. Nawet nie wiedziałem, kiedy urwał mi się film.
Nadszedł poranek i to jest najgorsze co dzieje się po imprezie. Leniwie otworzyłem oczy, pół przytomnie rozejrzałem się po pokoju. Cała ekipa też już się budziła, więc nie było źle. Czułem, że głowa potwornie mnie boli. Głupi kac…

- P-proszę, nie mówicie tak głośno, głowa mi pęka… - jęknął Tao.

Zdziwiłem się dlaczego o to prosi, skoro nikt nie odezwał się choćby słowem.

- Żaden z nas nic nie mówił, to tylko zegar tyka - odpowiedział zmęczonym głosem Sehun.

- Waaaa~ Jaki zajebisty odlot, co nie, Yeolie? – To definitywnie musiał być głos Baekhyun’a. Zdziwiło mnie, że tak zdrobnił imię mojego kumpla.

- Miałeś naprawdę dobry towar Bekon, musze ci to przyznać – odpowiedział Park.

Słyszałem urywki cichych rozmów pozostałych. Kris, który jak wiadomo za dużo nie pije, a na dodatek ma naprawdę mocną głowę zaczął ogarniać cały ten bajzel.

- Jak się czujesz Kai? – Zapytał.

- Umm… Nie najlepiej - odpowiedziałem.

- Musimy to wszystko ogarnąć - i właśnie to najbardziej w nim ceniłem, że potrafił się wszystkim zająć.

- Nie mam zamiaru się ruszać – burknął Sehun.

On nigdy szczególnie nie kwapił się do pomocy. Zazwyczaj po prostu udawał, że robi porządek. Chcąc się wymigać obrócił się na drugi bok.

- Zrobiłeś bałagan?  To teraz zapierdalaj po miotłę!

- Dzięki Kris – uśmiechnąłem się do niego.

Zaczęliśmy powoli sprzątać, kiedy nagle usłyszałem odgłos silnika, samochód właśnie parkował na podjeździe. Wszyscy zamarliśmy w miejscu. Nie chciałem tracić czasu, więc podbiegłem do okna.

- O kurwa! To ojciec! –krzyknąłem - Dobra idźcie przez kuchnię, nie możecie tutaj dłużej zostać! Oni tylko skinęli głowami i zabierając swoje rzeczy ulotnili się jak najszybciej się dało.

- Co robić?! Co robić?! – Pytałem sam siebie.  Zacząłem zgarniać wszystko jak szło do worka na śmieci, jednak nie pozostawiło to pożądanego efektu. Starałem się powkładać niektóre butelki do barku, a część śmieci po prostu jakoś zamaskować.

Nie chciałem nawet myśleć o tym co miało się zdarzyć. Dom był w opłakanym stanie, miałem okropnego kaca i ani chwili, żeby obmyśleć jakiś plan działania. Stałem jak debil na środku tego rozgardiaszu. Wiedziałem, że ojciec wszedł sam. Usłyszałem jak odkłada na komodę neseser i klucze. Przełknąłem głośno ślinę, zaraz się zacznie…Czułem się taki nieporadny. Kiedy tylko ojciec przekroczył próg wiedziałem, że nie skończy się na kilku wyzwiskach. Spojrzał na mnie i od razu się w nim zagotowało. To było prawdziwe piekło…Najpierw krzyczał i to tak, że mogliby usłyszeć to wszyscy w promieniu kilometra, w każdym razie na pewno zafundował wspaniały poranek sąsiadom. Docierało do mnie niewiele z tego co mówił, byłem otępiały i nie reagowałem na jego słowa. To rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Następne co poczułem to ból, słony smak w ustach i poczucie, że straciłem równowagę. On już nad sobą nie panował, bił mnie jak popadło. Zawsze to robił kiedy był na mnie wściekły. Z każdym kolejnym ciosem czułem, że coraz bardziej trzeźwiałem, bo zwijałem się w agonii na podłodze przedsionka domu. Teraz i we mnie rosła wściekłość oraz czysta nienawiść. Odepchnąłem go od siebie, podparłem się na łokciu ciężko oddychając. Nie wytrzymałem:

- Co jest we mnie takiego, że nienawidzisz mnie od dnia moich narodzin?!

Musiałem trafić na temat, którego być może nigdy nie chciał poruszać. Odpowiedział mi jednak:

- To bardzo proste! Gdyby twoja matka nie była puszczalską dziwką, nawet byś nie istniał! Kiedyś ją kochałem to fakt, ale ona nie chciała za mnie wyjść. Do ślubu zmusili ją rodzice, a każdego dnia ona sprawiała, że nienawidziłem jej coraz mocniej. Żyłem z nią na siłę, bo nawet nie mogliśmy wziąć pieprzonego rozwodu! Wtedy zaczęła szukać sobie innego, zdzira…

Puszczalska dziwka?!  Zdzira?! Ty…!  Jak on mógł?!  Łzy złości cisnęły mi się do oczu, ale on nie wygra. Nie upadnę tak nisko!

- Nawet nie jestem twoim ojcem!

Moje serce praktycznie się zatrzymało…Gorzejąca we mnie agresja sprawiła, że natychmiast odsunąłem ten temat na bok. Musiałem mu odpowiedzieć:

- Jak możesz tak o niej mówić?! Nawet nie swoje dziecko można pokochać! Tylko, że ty nawet się nie starałeś! – wrzeszczałem do niego - Nienawidzę cię! Nienawidzę za to co zrobiłeś mnie i mamie! Nigdy się mną interesowałeś! Bo wiesz, jakoś sobie nie przypominam żebyś przyszedł na jakikolwiek mój szkolny występ, żebyś wiedział czym się interesuje albo po prostu do kurwy nędzy zapytał jak się czuję, albo co robiłem! Ale ciebie to wszystko gówno obchodzi...Wiesz jak mi było ciężko kiedy ona umarła? Nie! Wtedy też nic do ciebie nie dotarło, nic! To nie ty patrzyłeś jak mama z dnia na dzień robi się słabsza i to nie ty patrzyłeś jak umiera na twoich oczach!  Obchodzą cię tylko pieniądze i ta tania dziwka! I wiesz, co? Żałuję, że nazywałem cię OJCEM!- czułe, że wreszcie wyrzuciłem z siebie wszystko. Wszystko co tkwiło we mnie przez te wszystkie lata.

Nasze spojrzenia się spotkały i widziałem po nim, że mi nie odpowie. Wskazał palcem na drzwi ipieniąc się ze złości wycharczał:

- WYNOŚ SIĘ! WYNOŚ SIĘ, ALE TO JUŻ! NIE CHCE CIĘ TUTAJ WIECEJ WIDZIEĆ! WON!
- Z wielką przyjemnością…- wyszeptałem.

Włożyłem buty, zabrałem z wieszaka kurtkę i plecak, który leżał przy stojaku na parasole. Po prostu wyszedłem zatrzaskując za sobą drzwi. Przeszedłem kilka kroków, złość nadal we mnie kipiała. Miałem w dupie co pomyślą sobie wszyscy wokoło, po prostu najgłośniej jak umiałem wydarłem się dając upust wszystkim emocjom.

- Ej Kai? Będziesz się tak jeszcze darł, czy wsiadasz?

Zamurowało mnie. Przy ulicy był zaparkowany samochód Kris’a. Chłopak miał bardzo zmartwioną minę. Nie potrafiłem ruszyć się z miejsca.

- No chodź, na co czekasz – powiedział.

Powolnym krokiem zbliżałem się do auta. Otworzyłem drzwiczki i wszedłem do środka. Zamknąłem oczy, a Kris ruszył. Kiedy poczułem, że wystarczająco ochłonąłem zapytałem:

- Słyszałeś?

- Tak, wszystko co do joty. Posłuchaj, u mnie jest dużo miejsca, więc chcę, żebyś ze mną mieszkał. Przyjaźnimy się, więc nie jest to problemem- chciałem mu przerwać, ale on mi nie pozwolił- i nie chcę słyszeć sprzeciwu, nie będziesz przecież mieszkał pod mostem.

Podróż do domu Wufan’a trwała jak dla mnie wieki. Hyung miał duże mieszkanie w jednym ze starych magazynów, które zaadaptowano tak, żeby można było w nich mieszkać. Były praktycznie identyczne jak te, które ostatnio „dekorowaliśmy”, ale znajdowały się w innej części miasta. Ledwo wyszedłem z samochodu, bo bolało mnie całe ciało. Nieźle oberwałem podczas kłótni. U Kris’a często nocował Tao, więc miał już przygotowane miejsce do spania. Materac na którym leżała pościel był taki zachęcający…

- Póki co masz tylko ten materac, ale za jakiś czas cos ci tu urządzimy, bo krótko tutaj pewnie nie zabawisz- dryblas uśmiechnął się do mnie- Idź weź sobie prysznic, a ja poszukam w apteczce, jakiejś maści na sińce, bo coś czuję, że masz ich tam całe mnóstwo.

Kiedy już byłem czysty, pachnący i opatrzony zaczęliśmy rozmawiać o tym, co zrobić dalej. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że powinienem zgodzić się na propozycje Kris’a. Od kiedy tylko go poznałem on zawsze jakoś się o mnie troszczył. Czułem, że mogę mu ufać. Może nie aż tak jak Sehun’owi, ale nasze relacje były bardzo bliskie. Ustaliliśmy, że kiedy ojczyma nie będzie w domu to zabierzemy moje rzeczy i przewieziemy je tutaj.

Następnego dnia pojechaliśmy we dwóch pod mój dom. Tak jak zakładałem nikogo nie było, więc spokojnie mogłem wszystko zabrać. Dodatkowe klucze zawsze trzymaliśmy za donicą przy wejściu. Bez problemu je odnalazłem i już po chwili weszliśmy do środka. Czułem się trochę jak złodziej, bo w końcu wczoraj zostałem stąd oficjalnie wywalony. Dom lśnił czystością i nie było już nawet śladu po piątkowej imprezie. Zapewne wynajął jakąś pomoc sprzątającą bo sam nigdy by się za to nie zabrał. Ostrożnie wspinałem się po schodach, aż na poddasze gdzie był mój pokój. Kiedy otworzyłem byłem trochę zdziwiony. Wszystkie moje rzeczy były zapakowane w pudła a na dodatek podpisane. To pewnie też robota tej biednej sprzątaczki, którą ojczym- teraz mogłem go tak nazywać- zatrudnił. Kartonów było kilkanaście, bo nie posiadałem zbyt wielu rzeczy. Poprosiłem Kris’a, żeby zaczął je znosić do samochodu dlatego, że ja chciałem coś sprawdzić. W pomieszczeniu, które służyło jako stych było wszystko co miała mama. Chciałem wziąć chociaż jakąś jedną małą pamiątkę, żeby mi o Niej przypominała. Zacząłem przeszukiwać pudła, ale nie mogłem znaleźć niczego co było moim celem. W końcu udało mi się znaleźć szkatułkę z biżuterią. Był tam-jej ulubiony wisiorek. Ostrożnie włożyłem go do kieszeni spodni. Odłożyłem wszystko tak, żeby wyglądało jak nieruszane. Chciałem już wychodzić, kiedy moją uwagę przykuło pudełko z moim imieniem. Otworzyłem je, zacząłem w nim szperać. Był tam album z fotografiami, którego nigdy wcześniej nie widziałem, stosik listów przewiązanych wstążeczką, dwa grube notesy- które po przekartkowaniu okazały się dziennikami, oraz kilka innych rzeczy. Poczułem, że muszę to koniecznie ze sobą zabrać. Wróciłem do swojej byłej sypialni i pomogłem Kris’owi wnieść wszystko na dół. Kiedy upewniłem się, że mam już wszystko wróciliśmy do jego mieszkania. Zrobiliśmy małe przemeblowanie, żebym miał jakiś kąt dla siebie. Resztę popołudnia spędziłem na wypakowywaniu i układaniu wszystkiego w nowym miejscu. Wieczorem Wufan przygotował dla nas kolację a ja podziękowałem mu za to co dla mnie zrobił. On tylko roześmiał się i powiedział, że to żaden kłopot. Dla niego może było to nic wielkiego, ale i tak byłem mu wdzięczny. Zanim się położyłem jeszcze raz otworzyłem moje pudełko. Dopiero teraz zauważyłem, że wśród tych wszystkich rzeczy jest jedna czerwona koperta. Czyżby zawierała w sobie coś ważnego? Drżącymi dłońmi rozerwałem papier, wyjąłem list i zacząłem czytać:

Jonggine,
W dniu, w którym czytasz ten list pewnie już mnie przy Tobie nie ma. Jest tyle rzeczy, o których chciałam Ci powiedzieć, ale nie zdążyłam. Mam nadzieję, że po tym liście zrozumiesz dlaczego postąpiłam tak, a nie inaczej. Nie chcę, żebyś był na mnie za to zły. Jeżeli, którekolwiek ze słów tego listu cię urazi, to bardzo proszę wybacz mi Synku.
Dobrze wiesz, że w naszym domu, nigdy nie działo się dobrze. Nie wychowywałeś się w szczęśliwej, kochającej rodzinie, mieliśmy tylko siebie. Pewnie zastanawiasz się dlaczego tak było. Tak naprawdę, nigdy nie kochałam tego człowieka, musiałam wyjść za niego z obowiązku i dlatego, że tak chcieli rodzice. Nie miałam żadnego wyboru, musiałam na to przystać. Kim Chang Hyung kochał mnie, ale ja nigdy tego nie odwzajemniłam. Żyłam z nim, ponieważ tak mi kazano. W moim życiu był ktoś inny, ktoś dzięki, któremu przyszedłeś na świat, bo musisz wiedzieć Jongin, że mężczyzna wspomniany wyżej nie jest i nigdy nie był Twoim prawdziwym ojcem. Jest mi naprawdę przykro, że mówię Ci to w liście, a nie prosto w oczy, ale uwierz dla mnie to też jest ciężkie. Nie wiem jakich słów użyć, żeby Cię przeprosić za to jakie teraz masz życie. Za to, że nie miałeś tego co inne dzieci. Mieliśmy tylko siebie Jongin, a ja tak bardzo Cię kocham. Twój prawdziwy ojciec Cię poznał, ale widział Cię zaledwie kilka razy, chociaż chciał częściej. Jeszcze raz przepraszam, że skazałam Cię na takie życie. Musiałeś przeze mnie tyle wycierpieć…
Mam nadzieję, że znajdziesz ten krótki list i mnie zrozumiesz. Pamiętaj o tym co zawsze Ci mówiłam, ze musisz być moim dużym, dzielnym chłopcem, nie poddawać się, wierzyć w swoje siły i nie płakać z byle powodu. Nawet, kiedy fizycznie mnie przy Tobie nie będzie, to zawsze będziesz miał mnie w sercu. Chciałabym jeszcze poprosić Cię, żebyś nie porzucił swojej pasji, proszę rozwijaj ją, bo masz wielki talent.
Kocham Cię.
                                                                                  Mama


Z każdym kolejnym słowem tego listu czułem się coraz bardziej przygnębiony. Nie byłem na nią zły, zbyt mocno ją kochałem. Wiem, że zrobiła to wszystko dla mojego dobra…Wiedziałem, że będę musiał coś zmienić, to co mama napisała bardzo mnie uderzyło. Włożyłem list pod poduszkę, zgasiłem światło. Kiedy zamknąłem oczy przywołałem w myślach moją ulubioną chwilę z mamą. Zasnąłem czując w sercu potworną pustkę, której nikt nie będzie w stanie wypełnić…

~~~
Mam nadzieję, że się spodobało. Zapraszam do komentowania~Bandur ;3

poniedziałek, 18 listopada 2013

Tygrysek

Witajcie ^^ Cóż, niestety jeszcze nie mogę zaserwować wam waszego ulubionego Kaisoo, głównie dlatego, że prace nad V rozdziałem dopiero się rozpoczęły. Jestem naprawdę szczęśliwa, że tak chętnie komentujecie tego longfika. Przejdźmy jednak do sedna dzisiejszej sprawy, a mianowicie krótkiego one-shota z B.A.P. Pomysł na niego "nawiedził mnie", kiedy zobaczyłam zdjęcie Zelo zrobione przez Yongguk'a. Mam nadzieję, że fik wam się spodoba. Życzę miłego czytania i jak zwykle zapraszam do komentowania ;) \

~~
Banglo- Tygrysek


Czas jest rzeczą nietrwałą, nie można go zatrzymać ani cofnąć. Wciąż narzekamy, że mamy go za mało, że ucieka tak szybko jak woda przez palce. Nie robimy jednak nic, aby chociaż odrobinę spowolnić jego bieg, bo żyjemy coraz szybciej.

          Od kiedy zacząłem pracę w wytwórni minęło już kilka lat i nauczyłem się gospodarować każdą wolą chwilą. Fakt, nie mam i nie miałem ich zbyt wiele, ale mogę z nich czerpać przyjemność. Poznałem Zelo dwa lata temu, kiedy wytwórnia stworzyła nasz duet. Byłem nim oczarowany i zafascynowany, bo w końcu ten dzieciak ma tylko szesnaście lat, a potrafi tyle wspaniałych rzeczy. Pewny siebie, ale zarazem nieśmiały i skryty wzbudził moje zainteresowanie. Nasze relacje stawały się cieplejsze i wkrótce dobrze się poznaliśmy. Pomimo sporej różnicy wieku naprawdę świetnie się z nim dogadywałem. Kiedy czasami o coś pytał czułem się jak jego ojciec, szczególnie, kiedy wypytywał o politykę i ekonomię. 

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki trzysta sześćdziesiąt pięć dni odeszło i powstał zespół B.A.P. Junhong okazał się być najmłodszy z całej szóstki i mimo, że to bardzo zaradny i samodzielny chłopak, to każdy z nas otoczył go opieką w mniejszym lub większym stopniu. Wizerunek złego chłopca sprawił, że Zelo spodobał mi się jeszcze bardziej, więc nie zdołałem ukrywać przed sobą faktu swoich uczuć wobec niego. Nie chciałem jednak niczego w naszej relacji zmieniać, więc wkładałem swoją miłość w bycie dobrym hyungiem. Nim się obejrzałem, znowu minął rok. W jednej chwili słodki dzieciak zmienił się w dorosłą osobę. Wczoraj były jego osiemnaste urodziny. Musiałem przyznać, że im bardziej Zelo dorastał tym zyskiwał więcej uroku. Po wczorajszym nagrywaniu programu, a później po małym przyjęciu z okazji jego święta był tak zmęczony, że zasnął jeszcze podczas jazdy. Nie miałem serca budzić go z tak głębokiego snu, więc wziąłem go jak małą małpkę na plecy i zaniosłem na górę. Kiedy już miałem go położyć w jego pokoju serce szybciej mi zabiło. „A może by tak… wziąć go do siebie?” – Pomyślałem. Nim inna cząstka mojego mózgu zdołała zaprotestować Junhong leżał już na moim łóżku. Poszedłem po jego rzeczy do spania, a kiedy wróciłem on spał zwinięty w kłębuszek. Chociaż na samą myśl o tym krajało mi się serce to musiałem trochę go rozbudzić. Delikatnie dotknąłem jego ramienia i potrząsnąłem nim. „ Zelo… Zelo.. Obudź się na moment… heeej…”- starałem się nie mówić zbyt głośno. Spróbowałem jeszcze raz - wtedy otworzył zaspane oczy, zamruczał coś i popatrzył na mnie:

- Przebierz się tylko i możesz spać dalej ” – powiedziałem.

Obserwowałem jak na śpiąco się przebiera, po czym opada na kołdrę i niemal natychmiast zasypia. Westchnąłem cicho, Junhong wyglądał tak uroczo, że mógłbym się rozpłynąć. Pozbierałem jego ciuchy, po czym poszedłem do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic. Kiedy wróciłem on nadal leżał w tym samym miejscu. Przykryłem go kołdrą prawie po samą szyję, bo wiedziałem, że tak sypia. Ucałowałem go ostrożnie w czubek głowy. Położyłem się obok i wkrótce zasnąłem wsłuchując się w jego spokojny oddech.

Obudziłem się o tej samej porze co zwykle, chociaż nawet nie nastawiłem budzika. Obróciłem się na lewy bok i spostrzegłem, że przecież nie spałem sam. Od Zelo biło przyjemne ciepło, które czułem po raz pierwszy. Sama myśl o tym, że maknae spał tutaj ze mną przez całą noc napawała mnie olbrzymim szczęściem. Podparłem się na łokciu, żeby móc go poobserwować i wtedy poczułem, że moje serce zatrzymało się, aby po chwili znów ruszyć ze zdwojoną siłą. To był chyba najpiękniejszy widok w całym moim życiu. Junhong pomimo faktu ukończenia osiemnastego roku życia wyglądał jak uroczy kilkulatek. Na jego twarzy malował się błogi spokój i widać było, że mocno śpi. Ramionami otulił mojego ukochanego pluszowego Tygryska. Patrzyłem na niego jak zaczarowany chciałem czerpać z tej cudownej chwili jak najwięcej. Chciałem ją zatrzymać, cofnąć, móc przeżyć ją jeszcze raz. Wtedy mnie olśniło. Wyskoczyłem z łóżka, zabrałem z nocnej szafki swoją komórkę. Zrobiłem Zelo zdjęcie, jedno proste zdjęcie, dzięki któremu będę mógł odtworzyć tą chwilę. Naszła mnie wtedy pewna myśl, więc dodałem tę fotografię na Instagram z dopiskiem „Stań się dorosłym, który jasno rozświetli świat ”. Odłożyłem telefon na miejsce i wróciłem pod kołdrę. Nie mogłem się powstrzymać, zacząłem głaskać go po policzku. Taki ciepły, delikatny jak u dziecka… Odsunąłem grzywkę z jego czółka, po czym je pocałowałem. „Dorosły? Junhong to wciąż jeszcze dziecko…” – pomyślałem. Przytuliłem się do jego nagrzanych pleców, wykorzystując fakt, że śpi. Przyjemne ciepło rozeszło się po moim ciele. „ Kocham Cię… kocham Dziecko, którym nadal dla mnie jesteś… tak bardzo kocham… ”. Ucałowałem go po raz kolejny, tym razem w kark. Przytuliłem go mocniej i rozkoszowałem się każdą sekundą. Wkrótce poczułem, że Zelo zaczął się wiercić, co oznaczało, że pewnie zaraz się obudzi. Nie chciałem go puszczać, jeszcze nie teraz… Nawet nie zdążyłem, bo maknae obrócił się na plecy, wciąż trzymając Tygryska. Spojrzał na mnie zaspanym wzrokiem i cicho szepnął:

-H-hyuung?

- Tak?

Odpowiedziało mi jednak tylko kolejne jego spojrzenie. Wyciągnął swoją szczupłą dłoń spod kołdry, ułożył mi ją na policzku, przyciągnął moją twarz bliżej swojej. Zamknąłem oczy, poczułem jego ciepłe wargi na swoich „Co za cudowne uczucie…” – pomyślałem. Pocałunek był powolny, nieśmiały i delikatny. Odsunęliśmy się od siebie.

- Z-Zelo… - szepnąłem

Chłopak spuścił wzrok i zaczął bawić się łapką pluszaka.

-Przepraszam… Chciałem ci tylko… Jakoś powiedzieć… Pokazać… Jak bardzo jestem ci wdzięczny za twoją troskę…

Złapałem go za brodę, żeby zmusić go do spojrzenia mi w oczy.

- Kocham Cię…

Widziałem jak jego policzki natychmiast pokryły się mocnym rumieńcem. Musiałem go potwornie zawstydzić tym wyznaniem. Zelo obrócił się tak, że leżał na boku. Wziął Tygryska w obie dłonie i szybko zasłonił sobie nim twarz.

-J-ja też… Cię k-kocham Yongguk hyung…

Nie mogłem się nie uśmiechnąć sam do siebie. To było tak niesamowicie urocze…

-Wiesz jak bardzo kocham Tygryska… - odsunąłem od jego twarzy pomarańczowego pluszaka, ale tylko na tyle, aby odsłonił mu oczy - ale ciebie Junhong kocham jeszcze bardziej.

Chciałem go przytulić, ale on sam wtulił się we mnie i pozwolił zamknąć w moich ramionach. Tygrysek leżał teraz na miejscu Zelo. Spojrzałem na niego i szepnąłem: „Dziękuję Tygrysku, jesteś najlepszy!”
~~~
Do zobaczenia wkrótce 
Bandur ;3

poniedziałek, 28 października 2013

Kaisoo- Sorry, I'm a Bad Boy! * Chapter IV

Moje kochane Mordeczki ^^ ~ Komentarze do trzeciego rozdziału pojawiły się z prędkością światła, czego nie można powiedzieć o tym rozdziale, który jest troszkę spóźniony. Ostatnio w ramach czekania wstawiłam dla was fika z Taoris (tego kto jeszcze nie miał z nim styczności zapraszam do przeczytania i zostawienia komentarza ;3). W końcu po wielu próbach, momentach zwątpienia i fochach mojej weny mogę wam oddać świeżutki IV chapter. Dziękuję, że i tym razem tak cierpliwie czekaliście, obiecam się poprawić~ Pojawił się wśród nas nowy obserwator oraz komentator, którego wciągnęło to opowiadanie ;) (Pozdrowienia dla Park Do-bi ^.^)  Równocześnie w dzisiejszym wstępnie chciałabym serdecznie podziękować bocchan69, która jako pierwsza skomentowała rozdział III, oraz wsparła mnie dobry słowem pod fikiem "Airplane". Tak więc najnowszy rozdział jest tej miłej osóbce dedykowany ^^ Jestem naprawdę wdzięczna za absolutnie wszystkie wasze ciepłe słowa, które dodają mi otuchy i chęci do pracy, tak więc zwyczajowo poproszę o...I tym razem troszkę zwiększamy stawkę, bo jesteście bardzo aktywni. A więc wyzwanie 7  komentarzy. Myślę, że spokojnie dacie sobie z tym zadaniem radę~ Nie przedłużając, życzę Wam miłego czytania ^^

   
~~~~
D.O POV

Siedziałem na podłodze w zupełnym odosobnieniu i ciszy. Szatnia opustoszała, ale ja nie miałem zamiaru się stamtąd ruszać. Pozwoliłem łzom swobodnie spływać po moich zarumienionych od płaczu policzkach. Czułem, że popadam w stan, co najmniej depresyjny. Gdyby nie moje złe decyzje wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Nikt by przeze mnie nie cierpiał, nie czułby się urażony moim zachowaniem. W myślach skarciłem sam siebie, za swoją niewyobrażalna głupotę. Miałem wszystko, a w jednej, krótkiej chwili to straciłem. Jak mogłem do tego dopuścić? Pytania znów zadręczały moją głowę. Ostatnio zdecydowanie za dużo myślałem… Usłyszałem czyjeś kroki, których odgłos wyraźnie dał mi do zrozumienia, że ktoś się do mnie zbliża. Nie chciałem jednak z nikim rozmawiać, dzielić swojego smutku lub robić cokolwiek podobnego. Chciałem przez chwilę pobyć w ciszy i spokoju. Pragnąłem przysłowiowo „odsapnąć”, żeby jeszcze w miarę do końca tego tygodnia funkcjonować. Cały czas siedziałem w jednej i tej samej pozycji, czułem, że drętwieją mi nogi. Ktoś przy mnie przykucnął i mogłem usłyszeć jego głos:

- Czy coś się stało, że tak sam tutaj siedzisz? - Nie wyczułem w tym pytaniu jakiegoś niesamowitego zainteresowania. To było raczej coś w rodzaju rutynowego „Jak się masz?”, które mogło rozpoczynać rozmowę.

Mimo, że samotność w tej chwili mi odpowiadała, to czułbym się dziwnie ignorując kogoś, kto już zadał sobie trud zagadnięcia do „kujona”. Podniosłem swoje mokre od łez oczy, jednak twarz chłopaka, który była obok była mi zupełnie obca. Nigdy go tutaj nie widziałem, chociaż szkoła była duża, to jednak miałem jakieś ogólne pojęcie o osobach, które tu uczęszczają. Przez myśl przeszło mi, że może jest z innej szkoły, bo nie miał na sobie mundurka z naszego liceum. Jego strój składał się z szarej marynarki w cieniutką kratkę, która stanowiła komplet ze spodniami, białej koszuli oraz czarnego, nienagannie zawiązanego krawatu. Spojrzałem w twarz chłopaka. Trudno mi było określić ile właściwie może mieć lat. Był wysoki, miał pociągłą twarz i bystre oczy. Brązowe włosy z przydługą grzywką były w lekkim nieładzie. W rękach trzymał czarny neseser. Sprawiał wrażenie osoby zimnej i poważnej, trochę się go przestraszyłem.

 -Nikt nie jest wart bezsensownie przelanych łez - powiedział spokojnie.

Otarłem twarz rękawem swetra, chciałem wytłumaczyć mu, dlaczego ronię łzy.

-Wszystko jest nie tak jak trzeba… Czego ostatnio bym się nie dotknął natychmiast zmienia się na gorsze… - nie zdążyłem dokończyć zdania, bo mój rozmówca wstał z kucek.

-Na twoim miejscu postarałabym się to jakoś naprawić - odpowiedział.

Poczułem ukłucie w sercu, bo miał rację, cholerną rację. Zamiast siedzieć tutaj i ryczeć powinienem pomyśleć jak przeprosić Luhana-hyunga i Suho, oraz co zrobić, żeby uniknąć kolejnej nieprzyjemnej konfrontacji z Kai. Chciałem jeszcze coś nieznajomemu powiedzieć, ale zniknął i jedynce, co zobaczyłem to zamykające się drzwi. Siedziałem tak jeszcze chwilę, aż w końcu podniosłem się spod szafek i poszedłem do łazienki by tam doprowadzić się do porządku. W toalecie też było niezwykle spokojnie. Obmyłem twarz letnią wodą, żeby móc się uspokoić. Stałem tak oparty o umywalkę wpatrując się w moje nędzne oblicze odbite w szklanej powierzchni lustra. Do moich uszu dobiegły śmiechy zbliżających się osób. Spojrzałem ostrożnie w lustro obracając się w stronę wejścia i zobaczyłem Sehuna z resztą zgrai. To był chyba najgorszy moment, jaki ci ludzie mogli sobie wybrać. Czym prędzej pobiegłem do kabiny, aby móc się schować. Zamknąłem się od środka i stanąłem na sedesowej klapie. Musieli stać przy ścianie z pisuarami, bo nie słyszałem ich zbyt dobrze. Z całej rozmowy wyłapywałem pojedyncze zdania, zazwyczaj dotyczyły Kai.

- …myślisz, że długo będzie musiał tak zostawać tu po lekcjach?

- …oby tylko i tym razem mu się udało. Chociaż ogólnie rzecz biorąc, ciągle się wymiguje.

- Dziwię się, że po tym wszystkim jeszcze go nie załatwił. Dobroduszny się ten nasz Kai zrobił.

- A tak swoją drogą, to może powinien się przespać z tą całą Huan? Wiecie, tak jak to zrobił z tą młodą od angielskiego, taką blondynką, co ją wyrzucili za to… jak jej tam było?

- Fuuuu…. Z tą staruchą? Jesteś ohydny Kris…

- Przecież dobrze wiesz, że to był jednorazowy incydent, a że laska była niezła to ją przeleciał - to zdanie prawdopodobnie powiedział Chanyeol, bo jego głos byłem w stanie rozpoznać.

 Zamarłem. Kai poszedł do łóżka z nauczycielką? To było dla mnie coś niewyobrażalnego! Jak on mógł to zrobić? Sama myśl o tym napawała mnie obrzydzeniem… Nieco zdezorientowany tym, co właśnie usłyszałem przypadkowo nacisnąłem spłuczkę. Rozmowy ucichły, a ja poczułem zimny pot, który spływał mi strumyczkiem po plecach. Wstrzymałem oddech. Co jeżeli, któryś z nich zechce zajrzeć, kto ich podsłuchiwał? Tak bardzo nie bałem się nawet wtedy, gdy badboye gonili mnie od stacji metra dopóki nie schowałem się w zaułku.

- Ktoś tutaj jest? Byłem pewien, że jesteśmy sami…uuuu komuś się zaraz nieźle dostanie! – znowu usłyszałem Park’a.

Czułem, że za chwilę będę miał zawał serca, albo atak padaczki. Nie panowałem nad tempem swojego oddechu, który był bardzo szybki. Usłyszałem dźwięk dzwonka dochodzący z korytarza, może teraz sobie pójdą? Proszę…

- Czekajcie chwilę, jestem ciekaw komu będę miał okazję przefasonować twarzyczkę- po raz kolejny odezwał się dryblas.

-Daj spokój to pewnie tylko zepsuta spłuczka- odpowiedział nieznajomy mi osobnik.

- Ej chłopaki - teraz odezwał się ktoś o głębokim głosie - mamy teraz lekcje z dyrem. Radzę się pośpieszyć zanim odnotuje, że nas nie ma, a dobrze wiecie jaki on jest. Jeszcze trochę i naprawdę wywali nas ze szkoły.

Teraz słyszałem już tylko jak wychodząc z toalety głośno zastanawiali się, kto mógł śmiać przeszkadzać w ważnej rozmowie. Żałowałem, że nie udało mi się usłyszeć jej końca. Odetchnąłem z ulgą, serce zaczęło się powoli uspokajać, tętno wracało do nomy. Miałem w tym tygodniu niesamowitego pecha, bo przecież to jest wręcz okrutne zrządzenie losu, żeby aż tyle razy natknąć się na tych typków. Wyszedłem z kabiny i jeszcze raz dla pewności spojrzałem w lustro czy aby nikt gdzieś się nie schował z zamiarem przywalenia mi. Udałem się na lekcje, teraz miała być historia. Zastanawiałem się czy Kai przyjdzie, bo za tym przedmiotem też nie przepadał. Na korytarzu również rozglądałem się za „niepokornymi”, na szczęście nigdzie ich nie było. Kilkoro uczniów dzikim galopem gnało na lekcje, co było dla mnie trochę zaskoczeniem. Szedłem powoli, trochę tak jakbym miał dodatkowo obciążone nogi. Zapukałem do drzwi, po czym wszedłem i grzecznie przeprosiłem za swoje spóźnienie. Już miałem tłumaczyć się nauczycielce, gdy nagle zauważyłem, że to nie ona siedzi teraz przy biurku. Zamurowało mnie. Co tutaj robił ten chłopak z szatni?! Obrócił się do mnie i powiedział:

- Spóźniłeś się, siadaj na swoje miejsce.

Byłem trochę zaskoczony jego wręcz lodowatym tonem, bo przecież rano wydawał się być całkiem miły. Jeżeli jest nauczycielem, to na pewno nie jest tym jednym z przyjaznych. Powiedziałem tylko krótkie „przepraszam” i usiadłem do swojej pustej ławki. No tak, Jongin zapewne się zerwał i teraz siedzi gdzieś na murku popalając papierosy. Nieznajomy z szatni zerknął na swój zegarek, odchrząknął i zaczął:

- Tak jak wcześniej mówiłem, zanim ktoś nam przerwał - dobrze wiedziałem, że mówił o mnie - Jestem waszym nowym nauczycielem historii. Jak wam zapewne wiadomo pani Lee jest w ciąży, więc w związku z tym jest na urlopie. Na pewno szybko nie wróci, więc będzie musieli przyzwyczaić się do mojej obecności tutaj. - Kiedy mówił jego wzrok był niesamowicie wyostrzony, tak jakby z jego pomocą chciał przejrzeć każdego na wylot. Po chwili dodał jeszcze - Moje nazwisko jest na tablicy, zapiszcie je sobie lub zapamiętajcie.

Zerknąłem na ciemnozielony prostokąt zawieszony w centralnej części klasy - Zhang Yixing.

Pan Zhang kazał nam otworzyć podręczniki, kiedy do klasy wszedł Kai. Nikogo nie zdziwiło, że pojawił się dopiero teraz. Jak zawsze okazywał rażący brak kultury osobistej, więc nawet nie przywitał się czy nie przeprosił, tylko rozwalił się arogancko na swoim miejscu. Zerknąłem na nauczyciela, jego mina mówiła naprawdę wiele. Było to połączenie złości, zdziwienia i pewnego rodzaju odrazy.

- Świetnie, kolejny spóźnialski. No proszę, nawet siedzicie w jednej ławce, to żeście się dobrali.
Cała klasa z wyłączeniem mnie i Jongina zaniosła się głośnym śmiechem. Czułem, że spaliłem buraka, za to Kim pokręcił przecząco głową, po czym zerknął na mnie, jednak go zignorowałem. Nie dam się sprowokować, o nie! 

- Ah, jeszcze jedno. Pragnę napomknąć, że zadania domowe i odpowiedzi ustne nadal was obowiązują. Proszę też przychodzić na lekcje o czasie - w tym momencie wymownie popatrzył na nas obu - to wszystko, więc możemy zaczynać.

Nagle poczułem jakby spięcie gdzieś w mózgu. REFERAT! Na śmierć o nim zapomniałem… Będę zmuszony wykorzystać brak zadania. No, ale cóż przecież po to on jest, prawda? Do odpowiedzi jeszcze umiałem, więc przynajmniej o jedno nie musiałem się martwić. Kiedy podczas sprawdzania obecności zgłosiłem „bz” cała klasa wręcz na chwilę zamarła. Spuściłem nisko głowę chcąc uniknąć ciekawskich spojrzeń, ale i tak usłyszałem za sobą ciche szepty. Zerknąłem za siebie i zobaczyłem zmartwionego Suho, szybko jednak odwróciłem wzrok. No tak, przecież to takie nienormalne, że kujon Do Kyungsoo nie ma pracy domowej. Nowy nauczyciel oparł się wygodnie o oparcie fotela i wziął dziennik do ręki.

- Kogo by tu zapytać? Sprawdzimy, co już wiecie - widziałem jak lekko się uśmiechnął.

W klasie zrobił się szum, bo wszyscy złapali za swoje zeszyty, w których utkwili nosy. Jedni po to, żeby coś przeczytać a inni, żeby uniknąć wzroku pana Yixinga. Mężczyzna zmarszczył brwi, po czym powiedział:

- Kim Jongin.

Klasa odetchnęła z ulgą bo nie wybrał nikogo z nich. Wiedziałem, że nasz nowy historyk zaraz wyjdzie z siebie, kiedy tylko mój sąsiad z ławki się odezwie.

- Wstaw mi jedynkę - powiedział Kai patrząc na niego arogancko.

 Jongin taki już był, że gdy kogoś nie znał traktował go z pogardą i nie zwracał uwagi na jego wiek, czy stanowisko.

- Jak ty się zwracasz do nauczyciela, młody człowieku? – zapytał Zhang – Czyżby matka nie nauczyła cię szacunku dla starszych od siebie?

Widziałem już kiedyś wściekłego Kai, ale teraz to było coś zupełnie innego. Jego reakcję śmiało mógłbym porównać do potężnej erupcji wulkanu. Dlaczego tak ostro zareagował? Teraz nurtowało mnie i to pytanie.

- Nic nie wiesz o mojej mamie! Nie masz prawa o niej mówić!- wykrzyczał.

W klasie zapadła kompletna cisza, nikt nie odezwał się nawet choćby słówkiem. Wyglądało to tak, jakby czas na chwilę się zatrzymał sprawiając, że ten krótki moment stał się iście dramatyczny i pełen napięcia jak w horrorach czy thrillerach. Zerknąłem na nauczyciela, który był w takim samym szoku jak wszyscy obecni na lekcji. Zauważyłem jednak, że po chwili jego oczy zwęziły się w złości. Chyba każdy był ciekawy, co też odpowie pan Zhang?

- Widzę, że trafiłem na grząski grunt- powiedział tonem pełnym złośliwości- Nie ma sensu dalej tego ciągnąć, tak więc Jongin, z przyjemnością wpiszę ci jedynkę- pióro zetknęło się z kartką dziennika, aby w odpowiednim miejscu pojawiło się „1”- Cóż skoro pan Kim, nie jest na tyle odważny i przygotowany, będę musiał wybrać kogoś innego - wiedziałem, że Kai go znienawidzi (z wzajemnością) gdy tylko wszedł do klasy - No to może… - wszyscy zamarli z przerażenia - Do Kyungsoo.
Niechętnie wstałem z krzesła zabierając z blatu biurka mój zeszyt. Stanąłem niedaleko tablicy i wtedy dostałem pierwsze pytanie:

- Powiedz mi, w którym roku Francja, Wielka Brytania i Rosja zawiązały porozumienie, i jak ono się nazywało?

Wciąż byłem pod wielkim wrażeniem tego co przed chwilą się stało. Agresywna reakcja Jongina a do tego poranna rozmowa którą usłyszałem, odebrały mi racjonalne myślenie. Zupełnie nie potrafiłem się skupić… Zacząłem rozglądać się po klasie z nadzieją, że uda mi się odnaleźć odpowiedź na pytanie. Niestety nie dało to pożądanego efektu, bo natrafiłem na spojrzenie Kai. Było pełne wściekłości, goryczy i zuchwalstwa.

- Nie wiesz? – zapytał pan Zhang patrząc na mnie wymownie - a więc inne pytanie: Powiedz proszę, kiedy podpisano Traktat Wersalski?

Speszyłem się. Nie potrafiłem wydusić z siebie choćby jednego słowa. Nagle o wszystkim pozapominałem, a klasa patrzyła na mnie zdezorientowana. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Próbowałem jeszcze coś powiedzieć, ale zacząłem się potwornie jąkać, więc nic z tego nie wyszło.

- Tego też nie wiesz Do? Przykro mi, muszę wpisać ci jedynkę. Trzeba było też zgłosić nieprzygotowanie. Siadaj.

Czułem się naprawdę zdołowany, dlaczego u cholery te słowa nie mogły pojawić się w innym momencie? 
 Wróciłem na swoje miejsce, a gdy tylko usiadłem z ust Kai usłyszałem ciche cmoknięcie po czym powiedział:

- To musi być dla ciebie wielki ból, co? Jedynka i brak zadania? Nieładnie. Będziesz płakał szczeniaku? – Czułem bijącą od niego wredotę. Postanowiłem jednak niczego nie mówić.

Minuty mijały potwornie wolno, a na dodatek nie miałem siły słuchać pana Zhanga. Poczułem, że coś uderzyło mnie w tył głowy. Podniosłem z podłogi małą zgniecioną karteczkę, rozwinąłem ją.

Wszystko z tobą w porządku?  ”

Rozpoznałem delikatne pismo Suho. Trzymałem karteczkę w dłoniach gdy nagle poczułem na sobie czyjś wzrok. Spojrzałem do góry i moje oczy napotkały twarz nauczyciela. Jego wzrok był groźny, jedną brew miał uniesioną do góry.

- No proszę, proszę, ładnie to tak? Nie mamy zadania, nie umiemy do odpowiedzi, a na dodatek nie uważamy na lekcji, bo piszemy karteczki? Za karę zostajesz po lekcjach, przyjdź tutaj gdy tylko skończysz zajęcia - powiedział.

Nagle zadzwonił dzwonek, a ja czułem rosnącą we mnie wściekłość. Co za dupek! Uwziął się na mnie, czy co? Kiedy rano mnie zaczepił był inny, a teraz? Mam zostać w kozie, świetnie. Jeszcze tego mi tylko brakowało. Zaczynałem wątpić czy dzisiaj wydarzy się cokolwiek dobrego.

Minęło kilka kolejnych lekcji na których czułem się zupełnie nieobecny i bezmózgi niczym zombie. Wchodząc na stołówkę w kącie przy koszu na śmieci zauważyłem Kai razem z jego kumplami. Próbowali wyłudzić trochę drobnych na obiad od jakiegoś innego kujona. Nikogo z nauczycieli nie było w pobliżu, więc i ten chłopak podzieli los innych. Nagle zza drzwi wychylił się pan Zhang. Teraz przypomniał mi Kirę z popularnej mangi i anime „Death Note” kiedy tak paradował z tym czarnym neseserem. Postanowiłem obejść ich z daleka kiedy zauważyłem, że zbliża się do Jongina. Stanąłem w miejscu kiedy usłyszałem, że Kai ma przyjść na karę po lekcjach. Totalnie się załamałem. Mam spędzić z tym okropnym chłopakiem popołudnie? Cudownie, naprawdę. Mój ulubiony stolik tak jak pierwszego dnia był zupełnie pusty. Kupiłem tylko miseczkę ryżu bo wybitnie nie miałem na nic ochoty.  Zacząłem wypatrywać Suho i Luhana. Zobaczyłem ich kiedy zbliżali się do naszych miejsc. Hyung nadal był wyraźnie obrażony, Choi próbował mu coś powiedzieć, ale ten tylko się odwrócił i odszedł. Brunet jednak postanowił mi towarzyszyć, a kiedy tylko usiadł od razu zaczął rozmowę:

- Wszystko w porządku? – zapytał.

- Nie bardzo. Przez twoją głupią karteczkę muszę zostać w kozie - dopiero po chwili zorientowałem się jak niemiło zabrzmiałem.

- Bardzo cię przepraszam Kyungsoo, nie wiedziałem, że to się tak skończy. Ten cały Zhang to straszna kosa. Naprawdę już nie mogłem wytrzymać widząc cię tak przygnębionego, więc musiałem zapytać.

- I co? Już ci lepiej wiedząc, że dostałem karę? - Zupełnie nie wiedziałem dlaczego tak agresywnie mu odpowiadam. Znowu go zraniłem… - Przepraszam, naprawdę- powiedziałem zasmucony.

- Nie szkodzi, ale musisz coś z tym zrobić. Musisz porozmawiać z Luhanem, przeprosić czy coś…

- No przecież wiem! - Chociaż wcale nie chciałem krzyknąłem na niego. Jak mogłem być dla niego taki? Sam siebie nie rozumiałem.

Suho zabrał swoją tackę i wstał:

- Dobrze, zostawię cię bo widzę, że nie jesteś zbyt skory do rozmów.

- S-suho… przepraszam! - On tylko posłał mi delikatny, ale zmartwiony uśmiech nim odszedł.

Uderzyłem pięścią w stół ze złości. Dlaczego taki jestem?! Tak być nie może, muszę to koniecznie naprawić!
Kiedy minęła ostatni lekcja, na której była kartkówka z biologii poszedłem do klasy od historii. Szedłem szybko, bo nie chciałem się spóźnić. Kiedy wszedłem pan Zhang sprawdzał referaty, które oddali mu inni. Nie mogłem na niego patrzeć, bo od razu budziła się we mnie złość.

- Dzień dobry- powiedziałem cicho.

- Dzień dobry, usiądź sobie gdzie chcesz.

Wybrałem swoje zwykłe miejsce, a kiedy usiadłem położyłem głowę na ławce. Byłem zmęczony, smutny i zły. Czekałem na moment, w którym pojawi się Kai. Kiedy nie zjawił się po dwudziestu minutach wiedziałem, że już na pewno nie przyjdzie. Przez całą godzinę siedziałem patrząc tępo w krajobraz za oknem. W klasie najgłośniejszy był zegar na ścianie, kilka razy pan Yixing westchnął lub cmoknął z niezadowolenia, a ja byłem cicho jak mysz pod miotłą. Wreszcie minęła ta trwająca wieki godzina.

- Możesz iść Kynungsoo - powiedział.

Zabrałem swoje rzeczy i powlokłem się do drzwi, a kiedy już wychodziłem usłyszałem za sobą ciche:

- Powodzenia.

Nie wiedziałem o co chodzi nauczycielowi, więc po prostu wyszedłem. Byłem już tak zmęczony, że przestałem kontaktować ze światem zewnętrznym. Byłem zamknięty w mentalnym pokoju bez wyjścia, a moje myśli skumulowały się niczym burzowe chmury, nie kontrolowałem tego co robię. W pewnym momencie znalazłem się na pasach, ale nie zauważyłem nadjeżdżającego samochodu. Usłyszałem tylko pisk opon, a gdy spojrzałem w tamtą stronę oślepiło mnie jasne światło. W mojej głowie echem odbijały się głosy kilkunastu osób. Poczułem nagłe szarpnięcie do tyłu. Byłem pewien, że auto mnie potrąciło i leżę martwy na jezdni, bo nie czułem żadnego bólu. Ktoś objął mnie mocno w pasie jedną ręką i moje plecy na chwile zetknęły się z jego ciałem. Dopiero po chwili zrozumiałem co tak naprawdę się stało. Osoba za mną zwolniła uścisk. Klakson sprawił, że jeszcze bardziej oprzytomniałem.

- Uważaj idioto – usłyszałem za sobą.

Nadal będąc w szoku skłoniłem się przepraszająco kierowcy, a potem ten sam gest wykonałem w kierunku mojego wybawiciela. Zanim odszedłem powiedziałem jeszcze:

- Dziękuję.

Nie miałem pojęcia kto to właściwie był, ale nie miałem już nawet siły obracać się za siebie, po prostu poszedłem w stronę domu. Powłóczyłem nogami, aż do swojego pokoju, który znajdował się na piętrze gdzie ledwo się doczłapałem. Plecak rzuciłem gdzieś w okolice biurka niewiele przejmując się jego losem. Usiadłem na łóżku i wtedy do pomieszczenia przyszedł mój pies. Zacząłem go głaskać, żeby chociaż trochę się uspokoić. Położyłem się i zawołałem Luke’a, żeby ułożył się obok. Przytuliłem się do niego jak do wielkiej poduszki.

- Tylko ty mi zostałeś piesku… - szepnąłem głaszcząc go powoli. On uniósł łepek do góry, tak jakby chciał mi przekazać, że rozumie co mówię. 

O odrabianiu lekcji nawet nie chciałem myśleć. Wziąłem z biurka komputer i usiadłem z nim na kolanach. Od razu pokazała mi się wiadomość z komunikatora:
Suho ^^: przesyła wiadomość.
Nie bardzo miałem ochotę z nim rozmawiać po dzisiejszej sytuacji na stołówce, ale też nie mogłem go zignorować. Zacząłem z nim obmyślać jakby tu przeprosić Luhana, za moje zachowanie i dzięki temu czas upływał szybciej. Okazało się, że była to naprawdę słuszna decyzja. Usłyszałem sygnał sms po czym spojrzałem na komórkę:

~Jak to się dzieje, że gdy ktoś zbuduje mur, ktoś inny zaraz chce wiedzieć, co jest po jego drugiej stronie?"~


Niczego nie zrozumiałem z treści tej wiadomości. Owszem, sam cytat tak, jednak nie potrafiłem jej połączyć z żadnym wydarzeniem, bo moja głowa już dobrze nie pracowała.

Wkrótce poszedłem pod prysznic. Zastanawiała mnie nie tylko treść wiadomości, ale przede wszystkim jej nadawca. Może to Suho wysyła mi te smsy? Nie, to przecież nie dorzeczne… Po wyjściu z łazienki wskoczyłem pod kołdrę, żeby w końcu móc się położyć spać. Głowa okropnie mnie bolała od natłoku myśli na temat Kai. Oczy same mi się zamykały, a ciepło psa, który spał tak blisko mnie sprawiało, że odczułem senność jeszcze bardziej. W głowie miałem już tysiące scenariuszy jak przeprosić hyunga, miałem nadzieję, że się uda.

Kiedy obudziłem się następnego dnia okazało się, że mój budzik nie zadzwonił. Zostało mi już naprawdę niewiele czasu do rozpoczęcia pierwszej lekcji. Ostatnim czasem męczyły mnie sny z Jonginem w roli głównej, przez nie w ogóle się nie wysypiałem. Biegałem jak wariat po całym pokoju to się pakując, to ubierając. Wszystko robiłem na szybko, po czym wręcz wybiegłem z domu. Zacząłem biec sprintem, ale kiedy byłem już blisko szkoły zdałem sobie sprawę, że teraz już na pewno nie zdążę więc zwolniłem dysząc przy tym ciężko, jak stary osioł. Wyjąłem z kieszeni telefon, żeby odczytać sms:

Od Suho ^^:         
Dlaczego cię nie ma? Spotkajmy się przy szafkach przed lunchem.

Odpisałem mu, że się spóźnię bo zaspałem, i że przyjdę we wskazane miejsce. Nie było już sensu iść pod pierwszy gabinet bo właśnie zadzwonił dzwonek na przerwę. Westchnąłem niechętnie - teraz będzie historia z cholernym Zhang Yixingiem… Przyszedłem wcześniej, a kiedy i dzisiaj czytał listę obecności zgłosiłem nieprzygotowanie. On spojrzał na mnie z niedowierzaniem:

-Znowu jesteś nienauczony? Miałeś wczoraj tyle czasu! Mogłeś się uczyć kiedy przez godzinę tutaj siedziałeś… Ech dobra, wpiszę ci to.

W myślach po raz setny w tym tygodniu obiecałem sobie, że wszystko naprawię.

Wkrótce nadeszła pora lunchu więc zszedłem na dół do szatni, tam gdzie umówiłem się z Suho. Doznałem szoku, co tutaj robił Luhan? No tak, pewnie mój przyjaciel wszystko sobie zaplanował i najnormalniej w świecie mnie wrobił. Już chciałem się cofnąć i wyjść gdy sumienie podpowiedziało, że przecież tak bardzo chcę go przeprosić, zresztą była to dobra okazji. Poza tym już zdążył mnie zauważyć. 

Widziałem jak blondyn odchodzi w stronę wyjścia, ale ja nie mogłem stracić teraz swojej szansy.

-H-hung, proszę posłuchaj mnie prze chwilę. Ja… ja chcę cię przeprosić za tamto. Jest mi niezmiernie przykro za to co zrobiłem…

Jednak Lu nie wyglądał jakby był zainteresowany moimi przeprosinami.

- Proszę, nie ignoruj mnie. Nie jestem w stanie tak funkcjonować kiedy wiem, że jesteś na mnie zły. Wiem, że nie jestem idealnym przyjacielem, ale proszę, wybacz mi. Obiecuję ci, że to już nigdy się nie zdarzy. Jesteś dla mnie bardzo ważny i zależy mi na twojej przyjaźni… - wtedy od nadmiaru emocji załamał mi się głos i nie potrafiłem już niczego powiedzieć. Poczułem jak pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Luhan uśmiechnął się po czym podszedł do mnie, żeby delikatnie mnie przytulić. Przynajmniej ta jedna rzecz się udała - wybaczył mi. Wtedy zza szafek wyszedł zadowolony Suho.

- Od razu lepiej was takich widzieć! - powiedział.

Wszyscy się zaśmialiśmy, Luhan podał mi chusteczkę i razem poszliśmy na lunch. Pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem się lepiej. Hyung zapytał czy wszystko w porządku, bo źle wyglądam. Skłamałem trochę, że to wszystko tylko przez niewyspanie, nie chciałem go od razu tak martwić. Musieli jednak zauważyć moją wciąż strapioną minę, więc zapytali co się dzieje. Opowiedziałem im o tym co wczoraj słyszałem w łazience. Oni jednak nie wydawali się być tą opowieścią zaskoczeni. Suho powiedział, że to faktycznie miało miejsce, a cała szkoła jeszcze długo po zwolnieniu owej nauczycielki nadal o tym mówiła. Poruszyłem też temat wybuchu Kai na lekcji historii, a wtedy ich twarze spoważniały. Choi chciał mi powiedzieć więcej, ale zadzwonił dzwonek, więc obiecał mi, że opowieść dokończy później.
Po ostatniej lekcji czułem się potwornie źle. Było mi ciągle zimno, ręce mi się trzęsły a na dodatek rozbolała mnie głowa. Pani Huan kazał mi zostać na chwilę, żeby ze mną porozmawiać. W klasie był też Kai. Bałem się, że zobaczyła moją ocenę z historii, albo gorzej, że ten cały Zhang na mnie doniósł. Okazało się jednak iż chodzi o coś innego:

- Kyungsoo zawiodłam się na tobie! Nawet nie wiesz, jak bardzo! Jongin znowu dostał jedynkę, a przecież miałeś się z nim uczyć. Wyjaśnij mi ten fenomen!

W jednej chwili poczułem, że strasznie mi słabo, a przed oczami zrobiło mi się czarno. Odpłynąłem…

~~~
Kai POV:

Rozmyślałem o tym jak ten nowy arcywielki pan historyk śmiał w tak bezczelny sposób wspomnieć o mojej mamie. Czułem, że nigdy mu tego nie wybaczę. Ba! Już niedługo zobaczy, co to znaczy zadzierać ze mną! Dalej przeklinałbym go w myślach, ale w jednej chwili Kyungsoo stał słuchając jak Huan go opierdziela, a w drugiej runął jak długi na ziemię. Nie miałem pojęcia co mu się stało, a że nie chciałem mieć z tym nic wspólnego pragnąłem po prostu się ulotnić. Jak na nieszczęście ta kobieta musiała wpaść w wielką panikę. Zaczęła poklepywać jego blady policzek. Czasami zdarzało mi się uważać na lekcji, więc wiedziałem, że powinna nim trochę potrząsnąć, ale skoro nie prosiła nie chciałem się mieszać. Kiedy już chciałem wyjść, powiedziała:

-O nie, nie mój drogi, a dokąd to? Przecież ja nie dam rady zabrać go do pielęgniarki!

- Mam ciekawsze i ważniejsze rzeczy do roboty… - odpowiedziałem.

- Jeżeli go tam nie zabierzesz, to obiecuje ci, że zostaniesz zawieszony w prawach ucznia!

Ostentacyjnie westchnąłem tak, jak to miałem w zwyczaju. Podszedłem do leżącego na podłodze Do i otrząsnąłem jego ramieniem głośno mówiąc, żeby się ocknął. On tylko lekko otworzył oczy, coś wymamrotał. Z trudem wziąłem go na ręce, bo był cięży przez to, że zemdlał i poszedłem z nim do pielęgniarki. Na szczęście nie było to zbyt daleko. Spojrzałem na tego nędznego kujona. Był blady jak ściana, a pod oczami miał okropne fioletowe cienie. Skoro zgłosił „np” to raczej nie zarwał nocy na naukę historii. Zaczęło mnie to trochę zastanawiać. Zaraz? Co? Przecież ta łajza nic mnie nie obchodzi!  Kiedy już stałem pod drzwiami gabinetu pielęgniarki, szepnąłem ciche:

- Dlaczego zawsze ja?

Kilka razy postukałem w drzwi butem, bo nie miałem możliwości, żeby samemu otworzyć drzwi. Po chwili pojawiła się w nich drobna kobieta, która wyglądała na dość młodą. Teraz wiedziałem dlaczego Chanyeol czasami lubił udawać, że coś mu jest. Musiałem przyznać, że nowa pielęgniarka była niczego sobie. Ona popatrzyła przerażona na Kyungsoo i zapytała:

- Matko! A co mu się stało? Biedactwo…

- Zemdlał tylko. Już go cuciłem, ale znowu odleciał.

- Połóż go tutaj i unieś jego nogi do góry, wtedy za jakiś czas się ocknie.

Zrobiłem to co powiedziała, przy okazji podziwiając jej zgrabna figurę i seksowne nogi.
Stanąłem pod ścianą i zacząłem się zastanawiać czy mogę już sobie iść, kiedy ten wstrętny kujon otworzył oczy, po czym ze zdziwieniem zapytał co się stało.

- Zemdlałeś, a ten miły chłopiec cię tutaj przyniósł - powiedziała pielęgniarka.

Najbardziej jak tylko się dało powstrzymywałem się od śmiechu. Ja? MIŁY? Wspaniały żart! Gdyby Huan mi nie kazała, to palcem bym go nie tknął. Zerknąłem na niego i zamarłem. A jeżeli pomyśli, że się nad nim ulitowałem?! Nie byłoby chyba nic gorszego… I wtedy spojrzał na mnie w jakiś nietypowy sposób. W tym momencie spełniła się mój najgorsza obawa. Kurwa…

- Muszę na chwilę wyjść, ale wy dwoje się stąd nie ruszajcie! – powiedziała, po czym opuściła pomieszczenie.

Zrobiło się jakoś głupio i niezręcznie. Kyungsoo siedział przykładając sobie do głowy lód w woreczku, który dała mu pielęgniarka, bo kiedy upadł nieźle się walnął. Wbiłem wzrok w stopy, stałem pod ścianą starając się wyglądać wystarczająco obojętnie.

- Dziękuję, ale nie musiałeś tego robić…

Co? Czy on mi właśnie podziękował? Czy ten dzieciak nie może siedzieć cicho chociaż raz? Czy wymagam aż tak wiele? Odpowiedziałem mu jednak:

- Tss, gdybym nie musiał to wcale bym tego nie zrobił. Pani Huan kazała mi cię tu przywlec… Niedługo to całe ratowanie ciebie wejdzie mi w nawyk - dopiero po chwili dotarło do mnie, że powiedziałem to na głos. No to mam przejebane…

Na twarzy Do malowało się zdziwienie. Zaraz pewnie zada mi setkę różnych pytań…

- Jak to ratowanie mnie wejdzie ci w nawyk? T-to byłeś ty? Wczoraj na pasach? I wcześniej przed biblioteką, też?- zapytał.

Już miałem szukać jakieś wymówki gdy weszła pielęgniarka i oznajmiła, że rodzice kujona nie mogą po niego przyjechać. Spojrzała na mnie i wiedziałem, że to nie wróży nic dobrego.

- Skoro już tutaj jesteś i tak się nim zaopiekowałeś, to może odprowadzisz go do domu?

No jeszcze tego mi brakowało! O nie! Nie będę odprowadzał nigdzie tego szczeniaka!

- Nie ma mowy - odpowiedziałem krótko.

- Dam sobie radę proszę pani - powiedział Kyungsoo. Chociaż raz mogłem mu podziękować, że nie chce żebym gdzieś z nim szedł.

Ale pielęgniarka nie chciała tego słuchać i obu nas wypchała za drzwi. Szliśmy przez korytarz w kompletnej ciszy. Kiedy wyszliśmy już za teren szkoły i byliśmy obok przystanku autobusowego kujon znowu się odezwał:

- Naprawdę nie musisz mnie odprowadzać - powiedział, ze spuszczoną głową.

- Nawet nie miałem zamiaru - odpowiedziałem.

- Jeszcze raz dziękuję, naprawdę nie musiałeś… - ile razy można komuś dziękować?

- Powiedzmy, że miałem dobry dzień. Dzień dobroci dla zwierząt i kujonów, ale nie licz więcej na moją łaskę.

Odwróciłem się na pięcie i kiedy odszedłem tylko kilkanaście metrów moją głowę nawiedziła dziwna myśl: Mam nadzieję, że nie zabije się tam po drodze. Spojrzałem na niego przez ramię. Szedł bardzo powoli stawiając małe kroki, tak jakby się bał, że zaraz znowu zemdleje. Okej kujonie, mam nadzieję, że będziesz bezpieczny. Zaraz? Czy ja się właśnie o niego martwię?! Nie ma takiej opcji! Ale przecież jak coś mu się stanie to będzie na mnie… Spojrzałem na telefon i pobiegłem przed siebie bo byłem spóźniony.
Znowu.

~~~
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał ^^ Zapraszam do komentowania~
Jeżeli jesteście zainteresowani np. jak mają się poczynania przygotowań do kolejnych rozdziałów lub też szybciej sprawdzić czy takowy się pojawił, to zapraszam was na naszego Facebooka ;)

Do zobaczenia~

Bandur ;3