Witajcie kochane Mordeczki~ Wiem,że większość z was niecierpliwie wyczekuje kolejnego rozdziału Kaisoo, ale żeby wam się nie nudziło wstawiam dla was mój najnowszy fik. Dziękuję was za wszystkie głosy, które do tej pory oddaliście w ankiecie i zapraszam do głosowania tych, którzy jeszcze tego nie uczynili. Ankiety po ich wygaśnięciu przeanalizuję i przemyślę jakby wam tu uprzyjemnić czas. Jednak tym czasem zapraszam was do przeczytania i skomentowania "Sleepless Nights" z moim ulubiony paringiem~
Sleepless Nights
Helplessness.
Przekręciłem się na drugi bok
ciężko wzdychając. Skopałem kołdrę aż do kostek pozostawiając ją zwinięta i
zmiętoloną w nogach łóżka. Poduszki leżały w zupełnie przypadkowych miejscach.
Prześcieradło otulało mój nagi tors na tyle na ile potrafiło. Gdzieś obok mnie
musiał leżeć termofor, który już dawno przestał być ciepły. Na parapecie
rzędami stały pozapalane świece, z radia sączyła się delikatna, relaksująca
muzyka. Podłoga była usłana gazetami oraz książkami, wśród, których był też
laptop i mój telefon. Miejsca na obu nocnych szafkach zajmowały kubki po
herbacie. Nie dwa czy trzy, było ich tam znacznie więcej. Sypialnia, a po
środku niej Ja. Zmęczony psychicznie i fizycznie, który już sam nie wiedział,
co ma ze sobą zrobić. Desperacko pragnąłem zasnąć albo, chociaż na dłużej niż
kilka minut zdrzemnąć się. Bezsenność jest gorsza niż depresja, gorsza niż
grypa czy uniemożliwiający spokojne oddychanie katar. Brak snu to kara, zmora, najgorsze,
co może się przytrafić. Przestajesz normalnie funkcjonować, ciągle coś gubisz,
odkładasz na złe miejsce, a potem znajdujesz szczoteczkę do zębów wśród
sztućców w szufladzie. Próbujesz wszystkiego - ciepłych kąpieli, ziołowych
herbat, spania z termofonem, przestawiania łóżka. Wkrótce popadasz w obłęd,
kolejne godziny bez snu zmieniają cię w wariata. Nie masz siły na nic, na
jedzenie, na pracę, na wychodzenie z przyjaciółmi. Kiedy przychodzi czas na sen
wiesz, że czekają cię kolejne całonocne tortury. Choćbym nie wiem jak się
wiercił, ile układał poduszki, ile otulał kołdrą to nie mogłem zmrużyć oka. To
zaczęło się kilka miesięcy temu, kiedy wyjechał zostawiając mnie samego. Nie
mogłem go zatrzymać, przecież nie zabronię mu kształcenia się, poznawania
nowych rzeczy. Skąd jednak mogłem wiedzieć, że sprawy przybiorą taki obrót?
Bed.
Nienawidziłem go z całego serca.
Kojarzyło mi się teraz wyłącznie z czymś nieprzyjemnym. Wcześniej gdybym tylko
mógł najchętniej bym z niego nie wychodził. Było miejscem pełnym ciepła,
miłości a nawet rozkoszy. Teraz spędzałem w nim długie, bolesne i samotne
godziny. Z każdym dniem stawało się zimniejsze, bardziej puste. Czułem się w
nim niekomfortowo, tak jakbym miał sypiać w nim, bo ktoś tak chciał.
Leżałem początkowo tylko gapiąc się w sufit, potem jednak było tylko gorzej, a
ja stawałem się coraz bardziej bezsilny. Chciałem tylko odpocząć, na chwilę
oderwać myśli, oczyścić umył. Nic z tego. Na początku myślałem, że to z
samotności, potem zwalałem sprawę na stresy w pracy. Wymówki i
usprawiedliwienia niestety coraz szybciej się kończyły, a ja nadal nie spałem.
Tea.
Potwornie mi zbrzydła przez ten
czas. Każdy kolejny łyk utwierdzał mnie w przekonaniu, że jej nie cierpię.
Przez ostatnie cztery miesiące wypiłem jej już zbyt dużo. Często robiłem to na
siłę, bo w miarę pomagało. Koiła, chociaż częściowo, więc mimo tego jak
wielki wstręt we mnie budziła wypijałem kolejne kubki. Miętowa, ziołowa,
gorzka, słodzona, czarna, zielona. Każda była tak samo paskudna. Z przemęczenia
coraz częściej tłukłem kubki, więc kupowałem nowe. Przynajmniej one były ładne
i cieszył oczy. Na szczęście nie rozbiłem żadnego z moich czy jego ulubionych.
Piętrzyły się teraz w sypialni, bo to tam najczęściej je porzucałem by pod
koniec tygodnia umyć ich tyle, że zajmowały cały zlewozmywak.
Bedding.
Nie wiem, co on z nią robił, ale
wtedy była miękka, pachnąca i jakaś taka inna. Kiedy natomiast to ja ją prałem
to przestawała mieć swój urok. Zapach nie był ten sam, a jeżeli już okazywał
się zbliżony szybko się ulatniał. Później odkryłem, co tak naprawdę sprawiało,
że jej zapach był taki przyjemny. Woń
jego ciepłego ciała, którym nasiąkała pościel. Chociaż może wydawać się to
chore, przyznam się, że wyciągałem z szafy jego ubrania i tuliłem się do nich
wyobrażając sobie, że jest obok.
Mirror.
Każdego ranka przypominało mi o
tym, jak okropnie wyglądam po wielu dniach bez snu. Ludzie na ulicy patrzyli na
mnie tak, jakby zobaczyli ducha. Niestety musiałem przyznać im rację. Od
ostatniego czasu bardzo zbladłem, a oczy miałem podkrążone do tego stopnia, że
powoli zacząłem przypominać misia pandę. Efekt był dopełniany przez moje
ufarbowane na biało włosy. Zjawa, jak malowana - tak widziałem się każdego ranka
w tym upiornym „urządzeniu” nazywanym łazienkowym lustrem.
Reading.
Próbowałem naprawdę wszystkiego
by móc zasnąć, a jednym ze sposobów była lektura. Przed snem czytałem gazetę
albo książkę jednak na tyle nudną, żeby moje oczy jedynie się zmęczyły, w rezultacie,
czego miałem łatwiej zasnąć. Ten sposób okazał się jednak być fiaskiem, więc
wszystkie te „sposoby” leżały na podłodze, bo nie miałem siły ani tym bardziej
ochoty, żeby je pozbierać.
The Gloomy Clock.
Czas bez niego był niczym, dłużył
się niemiłosiernie. Czasami, kiedy naprawdę miałem problem ze snem, on
sprawiał, że i tak usypiałem wtulony w niego. Pierwszy miesiąc jeszcze jakoś
zniosłem, ale teraz kończył się czwarty, a ja byłem na skraju wyczerpania… Potrzebowałem
go. Bez niego nic nie miało sensu, a pojęcie „sen” przestało dla mnie
praktycznie zupełnie istnieć.
Innocent Lair.
Minęła kolejna noc, a kiedy
pierwsze promienie słońca wkradały się do pokoju poczułem, że przeszedł mnie
dreszcz. No tak, przecież okrywało mnie tylko prześcieradło. Zakryłem twarz
dłońmi i przetarłem moje zmęczone oczy. Miałem dzisiaj wolne, jak od
tygodnia zresztą. Wziąłem sobie chorobowe, bo już nie dawałem rady pracować.
Oczywiście nic mu o tym nie wspomniałem, wolałem, żeby nie wiedział. Usiadłem
na łóżku i poczułem, że chyba zaraz upadnę. Po chwili dziwne uczucie minęło i
zawinięty w prześcieradło poszedłem do kuchni, żeby zrobić sobie kawy. Przestała
mi w zasadzie pomagać, bo byłem zbyt wyczerpany, żeby móc pić mocne
ekspresoo. Nalałem wody do czajnika, po czym postawiłem go na grzałce, wcisnąłem
przycisk. Czułem się jak jakiś biblijny męczennik. Odsunąłem sobie krzesło, po
czym opadłem na nie zmęczony. Odchyliłem głowę do tyłu, zacząłem głęboko
oddychać. Strasznie zaburczało mi w brzuchu, ale tak bardzo nie chciało mi się
nic robić. Przygotowałem sobie kawę, do której wlałem mleka. Proporcje jednak
były zaburzone, bo białej cieczy było znacznie więcej niż czarnej. Można powiedzieć,
że zrobiłem sobie mleko z kawą. Głód znów dał mi o sobie znać, więc zacząłem
przeszukiwać chlebak w poszukiwaniu względnie świeżego pieczywa. Udało mi się
znaleźć dwa wczorajsze rogaliki, dobre i to. Zaopatrzony w zestaw śniadaniowy
poszedłem do salonu, żeby skonsumować te „pyszności” przed telewizorem. Żaden
program nie oferował niczego interesującego.
Zerknąłem na kalendarz wiszący na ścianie, bo może zaznaczyłem w nim
sobie jakiś ciekawy program, który miał zostać wyemitowany później. I wtedy
dostrzegłem przyozdobiony serduszkami dzień dwudziesty drugi listopada. Moje
oczy momentalnie szerzej się otworzyły. On dzisiaj wraca, moje kochanie znowu
ze mną będzie! Aż nie mogłem w to uwierzyć. Czym prędzej poszedłem wziąć
prysznic i ubrać się, bo przecież nie będę tak paradował w pościeli.
Mieszkanie było w opłakanym stanie, więc czym prędzej zabrałem się za jego sprzątanie.
Informacja o tym, że dzisiaj skończą się moje samotne, nocne męczarnie dała mi
lepszego kopa niż ta poranna „kawa”. Kiedy doprowadziłem do porządku już każdy
kąt w domu, to opadłem na świeżo zaścielone łóżko uśmiechnięty od ucha do ucha.
Wtedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu tradycyjnie pojawiło się jego zdjęcie,
natychmiast odebrałem. Im dłużej on mówił, tym bardziej mój uśmiech malał.
Zadzwonił, żeby mi powiedzieć, że dzisiaj nie wraca, że zobaczymy się za
tydzień. ZA TYDZIEŃ! Wszystkie kotłujące się we mnie emocje eksplodowały i
kiedy tylko się rozłączył, rozpłakałem się. Płacz nigdy nie przychodził mi szczególnie łatwo, jednak
brak snu, zmęczenie i tęsknota za jego bliskością sprawiły, że nie mogłem
znieść tej informacji. Tak się cieszyłem, że w końcu będziemy znowu
razem, a tu taka okropna niespodzianka. Poczułem się jeszcze bardziej zdołowany
niż zazwyczaj. Na resztę dnia zaległem na tym nieszczęsnym łóżku ciągle
płacząc.
„The Only Medicine Is You”
Wieczorem mój smutek tylko się
nasilił. Postanowiłem sięgnąć po najgorsze możliwe w tej sytuacji rozwiązanie -
po alkohol. Złudne jednak były moje nadzieje, co do niego. Już po pierwszym
łyku wina poczułem się niesamowicie senny, więc odstawiłem lampkę na stolik.
Zmęczenie dało mi się potwornie we znaki, nie mogłem się nawet upić. Skuliłem
się na sofie, czułem jak łzy same płyną mi po policzkach. To było okropne, nie
potrafiłem nad tym zapanować. To ogarniało mnie coraz bardziej i bardziej.
Stało się coś, czego się nie spodziewałem. Zacząłem najnormalniej w świecie
usypiać. Uśmiechnąłem się sam do siebie, zacząłem szeptać, że w końcu uda mi
się zasnąć, że będzie mi dobrze. Po kilku chwilach miałem już przed oczami
tylko ciemność.
Obudziło mnie ciepło, naprawdę
przyjemne ciepło, którego tak mi brakowało. Czyjaś delikatna, nagrzana dłoń
głaskała mnie po włosach. Poczułem jak czyjeś wargi składają na moim czole
pocałunek. Zaraz… One nie były po prostu czyjeś, one były… jego. Czy to sen?
Jeżeli tak, to nie chciałem się z niego już nigdy więcej budzić. ~Słodki~
- usłyszałem te słowa tuż przy swoim uchu. Zaryzykowałem, otworzyłem oczy. Łzy
znów cisnęły mi się do oczu, jedynym słowem, jakie pragnąłem wypowiedzieć było
jego imię - K-Kibummie... - wyszeptałem,
zanim zalałem się łzami. On nic nie odpowiedział, tylko wyciągnął do mnie ręce.
Tak bardzo tego pragnąłem, żeby znowu poczuć się szczęśliwym. Kibum objął mnie,
przytulił do siebie. Nie wiem skąd wiązł na to wystarczająco siły, ale
zaciągnął mnie takiego rozklejonego do sypialni. Poczułem jak moje plecy
stykają się z chłodną pościelą, a klatkę piersiową i brzuch ogrzewa on.
Przylgnął do mnie całym sobą, jak mały chłopiec, który czuje się bezpiecznie
tylko w ramionach mamy. Kiedy już minęło trochę czasu, zmieniliśmy pozycję i
teraz oboje leżeliśmy twarzami do siebie. Bummie nie przestawał mnie głaskać,
jednak ja nie tego tak bardzo wyczekiwałem.
~Przepraszam, że skłamałem… Chciałem tylko zrobić ci niespodziankę~
Posłałem mu czuły uśmiech. Jednym ruchem sprawiłem, że leżał pode mną.
Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, kiedy poczułem jak on obejmuje mnie za szyję i
przyciąga do siebie. Jego wargi jeszcze nigdy tak mi nie smakowały. Całowałem
go bardzo zachłannie, namiętnie. Mimo, że to ja w tej chwili byłem „na górze”,
to on kierował wszystkim. Mój umysł, moje emocje były tylko jego. Wziął moją
twarz w obie dłonie i nasze spojrzenia znowu się spotkały. ~Tęskniłem, tak bardzo za tobą tęskniłem Szczeniaczku~. Lubiłem,
kiedy mnie tak nazywał, nawet, jeżeli brzmiało to dziecinnie. Odpowiedziałem mu
tym specjalnym uśmiechem, który zawsze go rozbrajał. ~Wiesz jak bardzo kocham ten uśmiech, prawda?~. Skinąłem głową. ~Jjong, chcę usłyszeć twój głos, proszę
powiedz coś…~. Nachyliłem się nad nim, tak by moje wargi wręcz dotykały
jego ucha ~ Tak potwornie za tobą
tęskniłem, byłem pewien, że oszaleje, ale znowu jesteś tylko mój. I…pragnę cię,
jak jeszcze nigdy dotąd~. Czułem, że to wciąż nie jest wszystko, co
chciałem mu powiedzieć. Popatrzyłem na niego, jego kocie oczy się zeszkliły. ~Jonghyun…~ moje imię z jego ust nigdy
nie brzmiało piękniej. Teraz i Kibum płakał razem ze mną, chociaż byliśmy
naprawdę szczęśliwi. Dzieliliśmy ze sobą kolejne, coraz dłuższe pocałunki.
Zostawiałem czerwone ślady na jego szyi, kiedy ją całowałem. Nie oszczędziłem
też naznaczenia jego ramiom i kości obojczyków. On za to najczulej jak umiał
pieścił wargami linię mojej szczęki, gardło, płatki uszu. Brakowało mi go tak
bardzo… Wkrótce przerwaliśmy na chwilę, żeby pozbawić się nawzajem koszul.
Odpinałem każdy jej guzik powoli i delikatnie, a zdjąwszy ją z mojego
ukochanego obdarzałem drobnymi całusami jego klatkę piersiową, brzuch. Nosem
trąciłem jeden z jego nabrzmiałych sutków, na co on uroczo się zaśmiał.
Zacząłem go lizać i przygryzać, chciałem sprawić brunetowi jak największą
przyjemność. Wiodłem wargami wzdłuż jego klatki piersiowej, byłem coraz niżej.
Dłońmi przesunąłem wzdłuż jego boków aż do bioder. Powoli zacząłem rozpinać
jego spodnie, zsunąłem je razem z bokserkami. Ciało Kibuma przeszył dreszcz.
Wzrokiem objąłem całe jego ciało. Nie widziałem go przez cztery długie
miesiące, a ono było zniewalająco piękne. Smukłe, delikatne, ciepłe. Czekałem
na jakiś ruch z jego strony. Za sprawą jego dłoni ja też, nie miałem na sobie
żadnych ubrań. Chłopak zdawał się jakby zatrzymać w czasie. Smukłe palce
dotykały każdego mojego mięśnia na ramieniu, na brzuchu. Uważnie mnie badały,
tak jakby to był pierwszy raz. Cudowne, pełne wargi Bummiego rozwarły się w
niemym zachwycie. ~Jesteś taki piękny…
Jjong~. Nachyliłem się, żeby ponownie tego wieczoru go pocałować. Wtuliłem
się w jego szyję, a moja dłoń zsunęła się aż do jego krocza. Delikatnie ująłem
jego męskość, przesunąłem palcami po całej jej długości. On jęknął cicho w odpowiedzi
na moje poczynania. Zacząłem dotykać go pewniej, mocniej. Brunet nieco wypiął
biodra do przodu niemo prosząc mnie tym o więcej. Postanowiłem posunąć się o krok
dalej. Wyjąłem z szafki nocnej lubrykant. Zwilżyłem palce, po czym jednym z
nich zacząłem kreślić kółka wokół otworka ukochanego. Po pewnym czasie wsunąłem
go do jego wnętrza. Widziałem jak przygryzał sobie dolną wargę, musiało go to
zaboleć. Pocałowałem go czule, chcąc zabrać od niego ból. Dołożyłem drugi
palec, żeby móc odpowiednio go przygotować. Coraz głośniejsze jęki opuszczały
gardło Kibuma. Starałem się robić to w miarę delikatnie, nie chcąc, by czuł się
źle. Kiedy uznałem, że jest już wystarczająco rozciągnięty moje palce zastąpił
członek. Już dawno się ze sobą nie kochaliśmy… Po policzkach chłopaka popłynęły
łzy. Scałowałem je wkładając w to jak najwięcej czułości. Chciałem pozwolić mu
się do siebie na nowo przyzwyczaić. Spojrzałem mu w oczy. ~J-już dobrze Kochanie…”. Za jego zgodą zacząłem się poruszać.
Najpierw powoli i delikatnie, z czasem szybciej i bardziej pożądliwie. Key
wsunął mi dłonie pod ramiona tym samym przyciągając mnie bliżej. Wtuleni w
siebie kochaliśmy się jeszcze długo dopóki przyjemność u obojga nie osiągnęła
szczytu. Oddychaliśmy ciężko, powoli. Ułożyłem głowę na
piersi Bummiego, słuchałem jak cudownie bije jego serce. Jeszcze jeden pełen
ciepła pocałunek połączył nasze usta. Złapaliśmy się za ręce. ~Przepraszam, przepraszam, że przeze mnie
musiałeś spędzić samotnie tyle nocy. Nie chcę już na tak długo wyjeżdżać~ Jego
słowa rozgorzały w moim sercu powodując napływ przyjemnego ciepła. ~Kocham Cię, Jonghyun~. Przytuliłem się
do niego mocniej. ~Ja też cię kocham
Kibum~. Zasnąłem po raz pierwszy od tych czterech miesięcy. Zasnąłem
szczęśliwy i pewien, że rankiem znajdę obok kogoś, kogo tak bardzo kocham. Nie
pomagało mi nic, nic poza moim ukochanym Bummim, dlatego, że jeżeli nie mógłbym
go mieć, mógłbym umrzeć, mógłbym zwariować. Jesteś jedynym lekarstwem Key,
jedynym…
~~
Do zobaczenia ^^
Bandur ;3
Świetne, bardzo mi się podoba ^_^ O_O
OdpowiedzUsuńłołcz, to było tak genialne, że aż nie wiem co mam Ci napisać... i jeszcze JongKey. moje feelsy umarły. XD
OdpowiedzUsuńo.o zabralo mi mowe.... nie wiem co powiedziec xD poza tym ze na prawde fajne ... wrecz swietne ;)
OdpowiedzUsuńSweet <3
OdpowiedzUsuńTo było naprawdę świetne! Taki piękny Jongkey. Na początku myślałam,że tym co nie może przeżyć bez ukochanego jest Kibum, ale taki obrót spraw też jest boski.
OdpowiedzUsuńByłam kiedyś na tym blogu, a nie przeczytałam tego. Dziwne. ;)
Awww co za słodkości :)
OdpowiedzUsuń